niedziela, 08 wrzesień 2019 16:15

Tajemniczy ogród

Napisał
Tajemniczy ogród opracowałem na początku mojej pracy z dziećmi i młodzieżą. Praca była dość żmudna. Lecz to nie był problem. Okazało się, że zrobienie takiej sztuki jest prawie niemożliwe, bo ciężko jest znaleźć obsadę: grają dorośli i dzieci. Na szczęście miałem studentów. Udało się. Mam nadzieję, że ktoś spróbuje się podjąć zrobienia tej sztuki. Trochę jest cukierkowata, ale dobra dla rozwoju aktorskiego.

TAJEMNICZY OGRÓD

I – PANI MEDLOCK I MARY. PRZYJAZD

DROGA DO DOMU NA WRZOSOWISKA

Pani Medlock (PM) — W każdym razie jest to ogromny dom, lecz ponury, a pan Craven dumny jest z niego na swój sposób i to jest dziwne. Dom ten ma już sześćset lat i stoi na końcu rozległego wrzosowiska; ma on blisko sto pokoi, chociaż większość z nich jest zamknięta na klucz. I od lat całych są tam obrazy i stare, piękne meble, i różne rzeczy; wokoło jest park ogromny, ogrody i drzewa ze starymi, do ziemi dostającymi gałęźmi. I to już wszystko.

Mary (M)— Nie znam się na takich domach.

PM — Ech! panienka jest zupełnie jak stara baba. Czy to wszystko panienkę nic nie obchodzi?

M — Wszystko jedno, czy mnie obchodzi czy nie.

PM — Co do tego, to ma panienka rację. Dlaczego panienkę zatrzymują w tym miejscu, to nie mam pojęcia. A może to najłatwiejszy sposób opiekuństwa? Że on się nie będzie o panienkę troszczył, to więcej niż pewna. On się nigdy o nikogo nie troszczy.

M WZRUSZA RAMIONAMI

PM— On ma krzywe plecy, dlatego jest taki zły. Jako młody człowiek był zgryźliwy i mimo swej fortuny nic dobrego nie zaznał, dopóki się nie ożenił. Ona, było to słodkie, śliczne stworzenie, a on byłby dla niej na kraniec świata poszedł po źdźbło trawy, gdyby tego zapragnęła. Nikt nie przypuszczał, że go zaślubi, a jednak zaślubiła. Ludzie mówili, że to zrobiła dla pieniędzy, ale to nieprawda. Nieprawda! Gdy umarła…

M — Ach! Więc umarła!

PM — Tak, umarła i odtąd zdziwaczał jeszcze więcej. Nie dba już o nikogo. Ludzi widzieć wcale nie chce. Niech się panienka nie spodziewa ujrzeć pana. Daję głowę, że go panienka nie zobaczy. I nie trzeba się spodziewać, że tam ktokolwiek będzie z panienką rozmawiał. Trzeba będzie samej się bawić i myśleć o sobie. Powiedzą panience, do których pokoi wolno jej wchodzić, a od których należy trzymać się z daleka. Ogrodów tam pod dostatkiem. Ale nie trzeba kręcić się po domu i nosa wszędzie wtykać. Pan Craven nie życzy sobie tego.

M— Wcale nie pragnę wtykać wszędzie nosa

IDĄ W MILCZENIU

M — Czy to… czy to morze czy nie?

PM— Nie, to nie morze, ale też nie pola, ani góry, tylko mile całe, mile i mile dokoła dzikiego pastwiska, gdzie nic nie rośnie prócz wrzosów i gdzie nic nie żyje prócz dzikich koników zwanych ponney i owiec.

M — A jednak czuję, żeby to mogło być morze, gdyby była woda. Takie to odgłosy wydaje, zupełnie jak morze.

PM — To wiatr, który jęczy w zaroślach. Dla mnie to dosyć dzikie i samotne miejsce, choć mnóstwo ludzi je lubi, zwłaszcza gdy wrzosy kwitną.

DOCHODZĄ DO DOMU

PM – Teraz pokażę panience pokoje.

NARRATOR (N) – Wrzos po angielsku to heather. Tak myślę, że w Polsce, gdyby było tyle wrzosu to zaraz by powstały Wrzosowe, Wrzosowce, Wrzosowice czy Wrzośnice, do tego Wielkie, Małe, a potem Mazowieckie, Śląskie i tak dalej. Co drugi Polak byłby to Wrzosowski, Wrzosowiec czy Wrzosowiecki.

WCHODZI REŻYSER (R), KTÓRY WZROKIEM DYSCYPLINUJE NARRATORA, BY SIĘ NIE ROZGADYWAŁ

N – Aha. Mary Lenox była sierotą. Rodzice jej umarli na cholerę. Przepraszam. Nie należy tego rozumieć „na cholerę umarli”, ale umarli na cholerę.

R PATRZY SUROWO NA N

N – Wychowała się w Indiach i była rozpieszczonym bachorem. Wiadomo: rodzice przy forsie, służąca, wszystko pod nosem, spełnione każde życzenie... A człowiek, ile się namęczy, by na przykład dostać nowe buty, nie mówiąc o...

R PATRZY SUROWO NA N

N – Tak więc Mary przyjechała do wuja, do Anglii i tu musiała zamieszać. A swoją drogą Anglicy nie zachwycają się swoim krajem. Dlatego często śpią. Sen jest mglisty jak ta ich cała Anglia

N SCHODZI CICHO ZE SCENY

II – SŁUŻĄCA MARTA

SALON

M — Co to takiego?

Marta (Ma)— To?

M— Tak.

Ma — To wrzosowisko. Czy panienka lubi wrzosowiska?

M— Nie cierpię.

Ma— Bo panienka jeszcze nie przywykła. Panience się ono teraz wydaje takie wielkie i takie gołe. Ale ja wiem, że panienka strasznie je polubi.

M— A ty lubisz je?

Ma— Ojoj! i jak jeszcze. Ja moje wrzosowisko po prostu miłuję. A nie jest ono nagie, oj, nie! Całe ono roślinek cudnych pełne, a pachną ci one, oj, pachną! Toż ono śliczniuchne takie na wiosnę i latem, jak ono kwiecie zakwitnie, one wrzosy różowe. Pachnie, jakby miód rozlał! A tyle tam powietrza, że się upić można; a niebo to tak het, het wysoko nad nim, a pszczoły i pasikoniki taki miły rozgwar czynią, tak brzęczą a dzwonią! Za nic bym nie chciała żyć z dala od mego wrzosowiska!

M — Dziwna jakaś z ciebie służąca.

Ma — Dobrze to wiem. Żeby sama jaśnie pani żyła, to bym przecie i pomocnicą pokojowej być nie mogła. Może by mi pozwolili być przy kuchni, ale nie do posługi w pokoju.

M — Czy ty będziesz moją służącą?

Ma — Ja, proszę panienki, jestem służącą pani Medlock. A ona służy jaśnie panu, ale ja niby mam robić robotę pokojowej i panience to i owo usłużyć. Aleć panienka nie potrzebuje znów tak dużo obsługi.

M — Któż mnie będzie ubierał?

Ma— To panienka sama nie potrafi?

M— Cóż to ma znaczyć? Nie rozumiem cię.

Ma— Chciałam powiedzieć, że panienka chyba umie sama się ubrać.

M — Nie. Nigdy w życiu nie ubierałam się sama. Służąca i Indiach zawsze mnie całą ubierała.

Ma— W takim razie wielki czas, żeby się panienka nauczyła sama to robić. Trzeba było młodziej zacząć. To panience dobrze zrobi, gdy sama koło swoich rzeczy pochodzi. Moja matka to zawsze się dziwuje, że dzieci bogatych państwa nie są do cna głupie, kiedy od maleńkości niańki je myją i ubierają, i na spacer prowadzą jak te lalki!

M — W Indiach są zupełnie inne zwyczaje.

Ma — Hm, ja zaraz spostrzegłam, że to tam całkiem musi być inaczej. A ja myślę, że to wszystko przez to, że tam tyle tych czarnych, zamiast poczciwych białych ludzi. Jakem usłyszała, że panienka z Indii przyjeżdża, tom myślała, że panienka też jest czarna.

M — Co! Co! Myślałaś, żem Hinduska! Ty… ty córko świni!

Ma — Na kogo panienka tak mówi? Nie wolno panience tak się złościć i nie powinna panienka tak brzydko mówić. A ja przeciw tym czarnym to nawet nic nie mam. Jeszczem nigdy w życiu nie widziała czarnego człowieka i okrutniem się cieszyła, że nareszcie zobaczę choć jednego z bliska. Jakem tu rano weszła zapalić na kominku, tom się do panienki łóżka zakradła cichutko i kołderki cichutko uchyliłam, żeby na panienkę spojrzeć. A tu panienka biała! Nie czarniejsza niż ja, choć panienka ode mnie znów żółciejsza.

M — I ty myślałaś, żem Hinduska! I ty śmiałaś! To nie są ludzie, to są sługi, które ci się muszą kłaniać. Nic nie wiesz o Indiach, w ogóle o niczym pojęcia nie masz.

M PŁACZE

Ma — Panienko! Nie trzeba tak płakać; doprawdy nie trzeba. Nie wiedziałam, że taką przykrość paniusi sprawię. W ogóle głupia jestem i nic nie wiem, jak panienka słusznie powiedziała. Bardzo panienkę przepraszam i proszę przestać płakać.

Ma SPRZĄTA

Ma — Oj, żeby panienka wiedziała! Jest nas dwanaścioro, a ojciec zarabia tylko szesnaście szylingów na tydzień. Mówię panience, że matka to nie wie czasem, skąd wziąć na chleb dla nich. Zapomniałam. Tu ma pani kaszę.

M — Nie lubię tego.

Ma— Co! panienka kaszy nie lubi?

M — Nie lubię.

Ma — Panienka nie wie, jakie to dobre. Trzeba posypać trochę cukrem.

M— Nie lubię tego.

Ma — Okropnie nie lubię, jak się takie dobre jedzenie marnuje. Żeby tu nasze dzieci siedziały, to by w mig salaterka była pusta.

M — Dlaczego?

Ma — Dlaczego? Ano bo one nigdy nie mają żołądków jak się patrzy pełnych. Głodne to, a jadła chciwe jak młode jastrzębie albo lisy.

M — Ja nie wiem, co to jest być głodną.

Ma — Dobrze by panience zrobiło trochę się przegłodzić, już ja wiem. Cierpliwości mi braknie, jak tak kto siedzi i tylko się gapi na chleb i mięso, a nie je. Mój Boże! żeby tak naszym dzieciakom dać to wszystko, co tu jest na stole, byłaby ci uciecha, oj, była!

M — Czemuż im tego zatem nie dasz?

Ma — Bo to nie moje. A przy tym to nie moje wychodne. Wychodne mam raz na miesiąc, jak reszta służby. Wtedy idę do domu, porządki porobię, a matczysko spocznie sobie dzień jeden. A teraz niech się panienka ciepło otuli i idzie pobiegać i pobawić się na dworze.

M — Wyjść? Na co? Tak szkaradnie na dworze.

Ma — Jak panienka nie wyjdzie, to będzie musiała siedzieć tu w pokoju, a co by tu panienka robiła?

M — A kto mnie zaprowadzi?

Ma — Sama panienka pójdzie. Musi się panienka nauczyć sama się bawić, jak inne dzieci, które nie mają braciszków i siostrzyczek. Nasz Dick, jak wybiegnie na pole, to godzinami całymi tam się bawi. Dlatego tylko tak się zaprzyjaźnił z kucykiem. Ma on na wrzosowisku i owieczki znajome, i ptaszki, co mu do rąk po jedzenie przychodzą. Choć tam w chacie głodno, ale on zawsze okruszyny chleba schowa na przywabienie swoich faworytów.

M OBRAŻONA UBIERA SIĘ

Ma — Jak panienka tą drogą pójdzie, to zajdzie panienka do ogrodów. Latem to tam kwiatów co niemiara, ale teraz pusto. Jeden ogród jest całkiem zamknięty na klucz. Od dziesięciu lat nikt w nim nie był.

M — Dlaczego?

Ma — Pan Craven zamknął go, kiedy jego żona tak nagle umarła. Nie chce, żeby tam ktokolwiek chodził. To był pani ogród. A on drzwi zamknął, wykopał dziurę i klucz pochował. Tak! Ojoj! Pani Medlock dzwoni, muszę śpieszyć!

N – Takie rozmowy dziewczyn. O ogrodzie. Nikt nie znał pojęcia smartfon czy sms. Gadało się o tym co widać. Widać było mało, widać tak było, że widoków na przyszłość nie było. Ciekawe co się wydarzy, bo tak według mnie to sztuka się nieciekawie zaczyna. Może przynajmniej jacyś fajni chłopcy się pojawią, bo na razie to same baby.

III – OGRODNIK I MARY

OGRÓD

M WYCHODZI NA SPACER I SPOTYKA OGRODNIKA (O)

M — Co to za ogród?.

O — Jeden z warzywnych.

M — A tamten?

O — Inny ogród warzywny. Po tamtej stronie muru jest jeszcze jeden, a z tamtej strony sad.

M — Mogę tam iść?

O — Jak się podoba. Ale nie ma nic ciekawego.

M — Byłam w tamtych ogrodach.

O — Nic nie stało na przeszkodzie.

M — Byłam w sadzie.

O — A toć tam pies przy drzwiach nie siedzi, żeby gryzł.

M — Ale tam już nie było furtki do tego innego ogrodu.

O — Do jakiego ogrodu?

M — No, do tego po tamtej stronie muru. Tam są drzewa, widziałam czubki. A ptaszek z czerwonym gardziołkiem siedział na jednym wierzchołku i śpiewał. Czy on przylatuje zawsze, gdy go zawołacie?

O — A jeszcze by też przylecieć nie miał! Znam tego łobuza, jak to jeszcze wypierzone nie było.

M — A co to jest za ptaszek?

O — Nie widzi to panienka? To gil z czerwoną szyjką, a gile to najmilsze ptaszki pod słońcem. Przywiązują się też jak psy, o ile się umie z nimi postępować. Niech no panienka spojrzy, jak on dziobie, a kręci się, a na nas ciągle spogląda.

M — Czemu on tu przy mnie tak śpiewa?

O — Chce się z panienką zaprzyjaźnić. Głowę daję, że się w panience zakochał.

M — We mnie? Chcesz być moim przyjacielem? DO GILA Chcesz? Przeleciał przez mur! Teraz poleciał do sadu. O, a teraz przez drugi mur do tego ogrodu, do którego nie ma furtki!

O — Bo on tam mieszka i tam się z jajka wykluł. Jeżeli sobie poszuka żony, to tylko tam, między młodymi pannami gilskimi, które mieszkają w starych krzakach róż.

M — W krzakach róż? To tam są róże?

O — A były dziesięć lat temu.

M — Chciałabym zobaczyć te róże. Gdzie jest zielona furtka? Gdzieś przecież być musi.

O — A była, była dziesięć lat temu, ale teraz nie ma.

M — Furtki nie ma? Musi być!

O — Nie ma i nikt nie znajdzie, i nikomu nic do tego. Niech panienka nie będzie wścibska i nie wtyka nosa w nieswoje rzeczy. No, a teraz do roboty! Niech panienka idzie się bawić. Nie mam już czasu.

N – I tak płynęły dnie: ogród, Marta, ogród, Marta, ogród, Marta, ogród, Marta, ogród, Marta, ogród, Marta, ogród, Marta, ogród, Marta, ogród, Marta, ogród, Marta, ogród, Marta, ogród, Marta... Nuda

IV – SPACER MARY I MARTY. ROZMOWA O OGRODZIE

SALON

Ma — Dzisiaj to się panienka ładnie uwinęła z jedzeniem. Czy nie?

M — Tak mi dzisiaj smakowało.

Ma — To powietrze stepowe taki panience dało apetyt.

M — Lubię cię, strasznie cię lubię! Tam jest ten ogród, do którego nikt nie wchodzi. Dlaczego pan Craven nie cierpi tego ogrodu?

Ma — Ciągle panience ten ogród w głowie? Wiedziałam ja, że tak będzie. Tak samiuśko było ze mną, jakem się o tym dowiedziała.

M — Ale mi powiedz, czemu on tak nie cierpi tego ogrodu?

Ma — Ale muszę panience powiedzieć, że pani Medlock zakazała mówić o tym. Tutaj jest wiele ważnych spraw, o których mówić nie wolno. Taki jest rozkaz jaśnie pana. Jego troski nic nie obchodzą służbę: nie wolno nam do nich się wtrącać. A to wszystko przez ten ogród, że pan taki się zrobił. To był ogród pani, zaraz jak się pobrali, i pani strasznie ten ogród lubiła, i zawsze państwo na wiosnę razem kwiatki sadzili. Żadnemu ogrodnikowi nie wolno było wchodzić. Państwo razem sobie wchodzili, zamykali drzwi na klucz i tak całe godziny siedzieli, a rozmawiali, a czytali. A pani to taka była jak paniątko jakie młodziutkie, a w ogrodzie była ławeczka, a drzewo stare jedno gałęzie nad nią zwieszało. A pani pnącymi różami obsadziła drzewo, a na ławeczce pod nim siadać lubiła. Ale jednego razu, jak tam siedziała, złamała się gałąź i pani na ziemię upadła, i tak się strasznie uderzyła, że na drugi dzień umarła. Doktorzy to mówili, że pan pewno zmysły straci i też za nią pójdzie. I tak teraz pan tego ogrodu cierpieć nie może. I już od tego czasu nikt tam nie był, a nawet mówić o tym nie wolno.

WRACAJĄ DO DOMU I SŁYSZĄ PŁACZ DZIECKA

M— Słyszysz? Ktoś płacze.

Ma — Nie, to wiatr. Czasem to się tak zdaje, jakby się ktoś w stepie zagubił, a jęczał. Wiatr to potrafi na różne tony świszczeć.

M — Ależ posłuchaj dobrze. Wszakże to ktoś w domu płacze, to na jednym z tych korytarzy.

Ma— To wiatr jęczał. A jeżeli nie wiatr, to pewno mała Betty, ta z kuchni, bo ją dzisiaj cały dzień strasznie zęby bolały.

N – Jak widać ta nadąsana pannica Mary normalnieje. W końcu polubiła Misselthwaite Manor (WCIĄŻ POWTARZA I PRZEKRĘCA TE SŁOWA). W końcu polubiła Martę, bo przyjaciółkę trzeba mieć, nawet jeśli jest z podlejszego, znaczy z niższego stanu. W końcu to też człowiek. Osobiście nie uważam, żeby to było w porządku, żeby tak gardzić tymi no... Jakby to powiedzieć, mieć w poniżeniu, ludzi jakby społecznie niżej położonych czy postawionych, jakby żyjących w podlejszych, czyli gorszych warunkach domowych czyli społecznych GUBI SIĘ I PODCZAS TEGO DIALOGU SCHODZI ZE SCENY

V – KLUCZ. OGRODNIK I MARY

OGRÓD

OGRODNIK I MARY ROZMAWIAJĄ

O — Wiosna się zbliża. Czuje panienka?

M — Czuję coś ładnego, świeżego, wilgotnego.

O — To ta kochana bogata ziemia. Wesoła ona, że już gotowa do przyjęcia ziarna w swe łono. Niedługo już zobaczy panienka, jak małe zielone kiełki z ziemi czarnej wychodzą.

M — A co z nich będzie?

O — Krokusy, pierwiosnki, narcyzy. Zna je panienka?

M — Nie, nie znam. Po deszczach w Indiach wszystko jest zielone i mnie się zdaje, że tam w jedną noc wszystko wyrasta.

O — Nasze kwiatki nie wyrastają w noc jedną. Będzie panienka musiała na nie poczekać. Tutaj wyrosną trochę wyżej, tam znów wypuszczą parę kiełków więcej, tu jednego dnia listek rozwiną, innego dnia inny. A panienka niech ich pilnuje.

M – Ach i jak chętnie!

WIDZI I SŁYSZY GILA

M — Jak myślicie, czy on mnie pamięta?

O — Czy pamięta panienkę? Toć on zna każdy głąb kapusty w ogrodzie, a nie miałby znać ludzi!

M — A czy w tym ogrodzie, w którym on ma gniazdko, też już roślinki puszczają kiełki?

O — W jakim znów ogrodzie?

M — No w tym, gdzie to rosną stare krzaki róż. Czy tam wszystkie kwiatki umarły, czy też jeszcze niektóre ożywiają się na wiosnę? A czy są tam zawsze róże?

O — Niech panienka zapyta jego. On jeden coś o tym wie. Nikt inny nie zajrzał tam od dziesięciu lat.

M DO GILA — Więc mnie pamiętasz! Pamiętasz! Jesteś najśliczniejszy na całym świecie!

ZNAJDUJE KLUCZ

N – Teraz czas na niespodziankę. Mary dostanie prezent. No? Jak myślicie, co? Nie laptop. Nie kłada. Nie naszyjnik z apartu. Nie konia. Dobra. Wiem, że was to zaskoczy, ale akcja toczy się przeszło sto lat temu. Wtedy prezentem mógł być pluszak. Taki były czasy.

VI – SKAKANKA. MARY I MARTA

SALON

MARTA I MARY ROZMAWIAJĄ

Ma — Co też panienka powie, żem panience przyniosła prezent.

M — Prezent?

Ma — Przejeżdżał koło nas taki Węgier. Zatrzymał się przed naszymi drzwiami. A miał kociołki, rondelki, garnuszki i przeróżne rzeczy, lecz matka nie miała pieniędzy, żeby móc coś kupić. Ale gdy już odjeżdżał, nasza mała Elżbietka zawołała: „Mamo, on ma skakanki z czerwonymi i niebieskimi rączkami”. A matka nagle zawołała: „Niech no się pan zatrzyma! Po czemu skakanka?”. A on mówi: „Dwa pensy”, a matka zaczęła w kieszeni szukać i mówi do mnie: „Marta, przyniosłaś pewnie zasługi, boś przecie poczciwe dziewczę; mam ci ja do kupienia co prawda akurat cztery rzeczy po pensie, ale doprawdy wolę za dwa pensy skakankę kupić temu dziecku” i kupiła, i oto ona!

M — Do czego to jest?

Ma — Do czego? Czy to panienka w Indiach nie widziała skakanki, choć widziała słonie i wielbłądy, i tygrysy? A teraz niech no panienka patrzy, do czego to jest.

SKACZE

Ma — Mogłabym jeszcze dłużej skakać. Jakem miała dwanaście lat, tom skakała do pięciuset, ale nie byłam taka tęga jak teraz i miałam więcej wprawy.

M— Ślicznie to wygląda. Twoja matka jest bardzo dobra. Czy myślisz, że mogłabym i ja tak skakać?

Ma — Właśnie niech panienka próbuje. Pierwszy raz to panienka do stu nie dociągnie, ale jak się panienka wprawi, to i dalej dojdzie. Tak mówi matka i powiada: „Nic jej się lepiej nie przyda od skakanek. To najwłaściwsza zabawa dla dziecka. Niech się na świeżym powietrzu bawi i skacze, to jej wzmocni ręce i nogi, i muskuły wyrobi”. Niech no panienka się ubierze i idzie poskakać na dworze.

M – Dziękuję ci. Dziękuję ci.

Ma— Eh! Panienka to taka mała-stara. Żeby to była nasza Elżunia, to by mnie była uściskała.

M — Chcesz, bym cię pocałowała?

Ma — Ja nie chcę. Żeby panienka była inna, to sama by może chciała. Ale mniejsza o to. Proszę teraz pobiegać ze skakanką.

N – Skakanka. Można kupić za 1.50. To by się cieszyli rodzice, gdyby można współczesnym dzieciom dawać takie prezenty. Mogliby sobie kupić laptopa, kłada, naszyjnik z apartu czy konia. Teraz skakankę używam na spacerze i przedłużam nią smycz mojego Reksia. Kiedyś przywiązałam brata do kaloryfera, jak był niegrzeczny.

VII – ODNALEZIENIE TAJEMNICZEGO OGRODU

OGRÓD

MARY CHODZI PO OGRODZIE. WIDZI GILA.

M — Wczoraj pokazałeś mi, gdzie się znajduje klucz. Powinieneś mi dzisiaj pokazać furtkę. Ale ty sam nie wiesz pewno!

ODNAJDUJE FURTKĘ DO TAJEMNICZEGO OGRODU, KTÓRĄ POKAZUJE JEJ GIL. WCHODZI

M Jak też tu cicho! Jak cicho! Nic dziwnego, że taka cisza. Wszak od dziesięciu lat ja pierwsza odzywam się tutaj. Ciekawam bardzo, czy wszystkie róże uschły. Czy to ogród całkiem umarły? Chciałabym ogromnie, żeby tak nie było. Nie, ogród ten wcale jeszcze nie martwy . Choćby róże zmarniały, to jeszcze tyle innych żyje roślinek. Wrócę tu po południu.

TEKST MÓWIONY Z PRZERWAMI W ZALEŻNOŚCI OD SCENOGRAFII

N – Marta ma skakankę, ale po co jej ona w ogrodzie. Ona potrzebuje szpadla, grabii, wiadra czy sadzonek. To zrobić? Grunt to rodzina, Marta ma brata Dicka, który jest ogrodnikiem – zapaleńcem. To najlepszy z ogrodnikiem, dlatego Mary poprosiła Martę, by ta napisała list do brata.

VIII – LIST DO DICKA

DROGA DO DOMU (MARTA CZYTA GDZIEŚ Z BOKU)

Kochany Dicku!

Mam nadzieję, że mój list zastanie cię w dobrym zdrowiu, w jakim i ja jestem. Panna Mary ma mnóstwo pieniędzy i chce, żebyś poszedł do Thwaite i kupił nasion kwiatów i narzędzia ogrodowe, żeby mogła sobie zrobić klomb. Wybierz kwiatki najładniejsze i najłatwiejsze do hodowania, bo ona nigdy przedtem w ogrodzie nie sadziła i mieszkała w Indiach, a to zupełnie co inszego. Uściskaj matkę i wszystkie dzieci. Panna Mary będzie mi opowiadała jeszcze wiele różności, więc jak przyjadę na przyszły raz, to wam i ja opowiem o słoniach i wielbłądach, i o takich panach, co zabijają lwy i tygrysy.

Kochająca siostra

Marta Sowerby

N – Mamy wreszcie tytułowy TAJEMNICZY OGRÓD. Jak to pisarze ładnie potrafią nazwać zwykłe chaszczowisko, zapuszczone przez dziesięć lat. TAJEMNICZY OGRÓD. To dlaczego na moje włosy po trzech dniach niemycia nie mówi się TAJEMNICZA FRYZURA, tylko kluski na głowie, albo siano? Bo ludzie nie mają duszy i nie potrafią zwykłym rzeczom nadać blasku poprzez słowa: oczy wydatne zamiast żabie oczka, sakiewki na łzy zamiast wory pod oczami, magiczna pustka zamiast bezmózgowia. Teraz zapuszczonych ogrodów już nie ma. Wszystkie krzaczki przycięte, jak znajdą w nim królika, to wezmą do domu i utuczą. Dawniej w domu, na krzaczek wchodziło robactwo, a teraz zaślaz mieszańcowy (abutilon hybridum) zaatakował pędzorek. Pędziorka zjada dobroczynek szklarniowy (phytoseiulus persimilis). Wracając do ogrodu. Gil (pyrshula pyrrhula) śpiewa (singing), pięknie (molto bene), aż tu człowiek (homo sapiens) się pojawia (a ku ku).

IX – MARY I DICK PIERWSZE SPOTKANIE

OGRÓD

DICK GRA NA FUJARCE I WCHODZI MARY

D — Nie trzeba się ruszać, bo by uciekły. Jestem Dick.

M – To ty jesteś Dick.

D – Wiem, że to panna Mary. Takem powolutku wstawał, bo jak tylko nagle się poruszyć, to się przestraszą. Człowiek musi się delikatnie ruszać i po cichutku mówić, kiedy ze zwierzątkami ma do czynienia.

M — Czy otrzymałeś list Marty?

D — Dlategom tu przyszedł. Przyniosłem narzędzia do ogrodu. Jest tu łopatka i grabie, i motyka. I mocne są, i dobre!

M – Usiądźmy sobie tu na pniu i obejrzyjmy wszystko. SŁYCHAĆ GILA

D — Skąd ten gil tak na nas woła?

M — Czy on nas naprawdę woła?

D — Tak! Woła kogoś, kogo lubi.

M — Gil jest ogrodnika Bena, ale zdaje mi się, że i mnie już trochę zna.

D — Oj! dobrze on panienkę zna i lubi panienkę; panienka jest jego. On mi zaraz wszystko opowie

SŁUCHA

D — On wielki przyjaciel panienki.

M — Tak myślisz? Myślisz, że mnie naprawdę lubi?

D — Nie podleciałby tak blisko, gdyby panienki nie lubił.

M — Czy rozumiesz mowę ptaków?

D — Myślę, że rozumiem i one też myślą, że rozumiem. Tak dawno z nimi na stepie żyję, ŻE czasem to sobie myślę, że możem ja ptak albo lis, albo królik, albo wiewiórka, albo może nawet żuk. A gdzie panienki ogródek?

M – Jaki ogródek?

D — Dostała panienka przecież ogródek, prawda? Nie chcieli panience dać ani kawałka ogródka?

M — Nie mam pojęcia, jacy są chłopcy. Czy potrafiłbyś zachować tajemnicę, gdybym ci ją powierzyła? Tajemnica to wielka. Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby się o niej kto dowiedział. Myślę, że umarłabym!

D — Ja bo zawsze dochowuję tajemnicy. Żebym nie umiał przed drugimi chłopcami utrzymać sekretu o młodych lisach, o gniazdkach ptasich, to by tam na stepie nic nie było w pewności. Oj, umiem ja sekret utrzymać!

M — Skradłam ogród. On nie jest wcale mój. On nie jest niczyj. Nikt go nie chce, nikt o niego nie dba, nikt do niego nigdy nie wchodzi. Może już wszystko w nim wymarło, nie wiem! Wszystko mi jedno! Nikt nie ma prawa mi go odbierać, bo mnie jedną on obchodzi. Pozwolili mu zmarnieć i zamknęli go samotnie na klucz.

D — Eh-e-e!

M – Sama go sobie znalazłam i sama do niego weszłam.

D — A gdzie on jest?

M — Chodź ze mną, to ci pokażę.

IDĄ DO TAJEMNICZEGO OGRODU

M — Oto on. To ogród tajemniczy i ja jedna na całym świecie pragnę go utrzymać przy życiu.

D — Hej! Jakież to dziwne, śliczne miejsce! Tu zupełnie tak, jakby jakaś istota ludzka w sen zapadła. Nigdy bym nie był myślał, że to miejsce zobaczę kiedykolwiek.

M — A wiedziałeś już o nim?

D – Pewnie. Marta mi mówiła, że jest tu ogród, do którego nigdy nikt nie wchodzi. Zawsześmy byli ciekawi, jak też wygląda. Mnóstwo tu suszków, które trzeba by porozcinać. I duża część drzewa sucha, ale w przeszłym roku puściło jeszcze świeże pędy. Ten na przykład świeży.

D — Co to? Kto to zrobił?

M — To ja.

D — A jam myślał, że panienka nic się nie zna na ogrodnictwie.

M — No i nie znam się, ale one takie były malutkie, a trawa wokoło nich tak gęsta. Więc im zrobiłam miejsce. Nawet nie wiem, co to są te kiełkujące roślinki.

D — To panienka huk roboty zrobiła, jak na taką małą. Dla panienki to bardzo zdrowo.

M — Dicku, jesteś tak miły, jak Marta mówiła. Lubię cię i jesteś już piątą taką osobą. Nie byłabym nigdy myślała, że będę lubiła aż pięć osób.

D — Tylko pięć osób panienka lubi? A kto są ci czterej pozostali?

M — Matka twoja, Marta, gil i Ben – ogrodnik. A ty, czy mnie lubisz?

D — Ojoj! Jeszcze jak! Strasznie panienkę lubię i jestem pewny, że gil tak samo lubi panienkę.

M — To byłoby dwóch już przyjaciół. Dwóch przyjaciół własnych! Będę musiała iść już. A i ty pewnie musisz wracać, prawda?

D — Mój obiad nietrudno zabrać z sobą — wyrzekł. — Matka mi zawsze do kieszeni cośkolwiek włoży.

N – Ale czasy się zmieniają. Teraz jak się spotka dwoje młodych to wiadomo: coś zepsują, coś kupią na kartę mamy, coś zniszczą, pokrzyczą i pójdą na komputer. Dawniej młodzież lubiła sadzić kwiatki.

X – ROZMOWA Z PANEM CRAVENEN

SALON

PANI MEDLOCK I MARTA STROJĄ MARY

PM — Włosy potargane. Proszę się przyczesać. Marto, podaj najlepszą sukienkę, pomóż się panience ubrać. Pan Craven kazał mi ją przyprowadzić do swego gabinetu.

IDĄ DO PANA CRAVENA

PM — Oto jest panna Mary, sir.

Pan Craven (Cr) — Proszę iść i zostawić ją tutaj. Zadzwonię, skoro będzie czas zabrać ją stąd. Przybliż się! Dobrze ci tu, mała?

M — Tak.

Cr — Dogadzają ci tu?

M — Tak.

Cr — Drobniutka jesteś.

M — Ale zaczynam tyć.

Cr — Zapomniałem o tobie, dziecko. Ale czyż mogłem pamiętać? Zamierzałem przysłać ci nauczycielkę albo bonę, albo kogokolwiek, alem zapomniał.

M— Proszę… Proszę…

Cr — Coś chciała powiedzieć?

M — Już… już za duża jestem na bonę. A proszę… proszę nie dawać mi jeszcze nauczycielki.

Cr — A co chciałabyś robić?

M— Chciałabym bawić się w ogrodzie, to mi daje apetyt i tyję.

Cr — Gdzie się bawisz?

M — Wszędzie. Matka Marty przysłała mi skakankę. Biegam więc i skaczę, i rozglądam się, czy już roślinki zaczynają kiełkować. Nie robię szkody żadnej.

Cr — Nie rób takiej wystraszonej minki. Przecież takie dziecko jak ty nie może szkody zrobić! Możesz robić, co tylko zechcesz.

M — Naprawdę?

Cr — Naturalnie, że możesz. Jestem twym opiekunem, choć smutny ze mnie opiekun… dla każdego dziecka. Nie mogę poświęcić ci ani czasu, ani uwagi. Jestem zbyt chory, zbyt skołatany i zbyt roztargniony. Ale pragnąłbym widzieć cię szczęśliwą i zadowoloną. Nie umiem dzieciom dogadzać. Baw się w ogrodzie, ile tylko zechcesz. Park jest bardzo rozległy, możesz się bawić, gdzie i jak zechcesz.

Cr — Czy masz jeszcze jakie pragnienia? Chciałabyś zabawek, książek, lalek?

M — Czy mogłabym... Czy mogłabym dostać kawałeczek ziemi?

Cr — Ziemi kawałek? Co przez to rozumiesz?

M — No tak, żebym mogła siać i widzieć roślinki, jak rosną, jak się rozwijają i zaczynają żyć.

Cr — Kawałek ziemi.

M — Tyle ziemi możesz dostać, ile tylko zechcesz. Przypominasz mi kogoś, kto też lubił ziemię i żyjące roślinki. Jak zobaczysz kawałek ziemi, który byś mieć pragnęła, weź go sobie, dziecko, i… życie wlej w niego! A czy gdziekolwiek bądź wziąć mogę, gdyby tego kawałka nikt nie potrzebował?

Cr — Gdziekolwiek bądź. Tak! A teraz idź, dziecko, zmęczony jestem! Do widzenia. Całe lato mnie tu nie będzie.

DZWONI NA PANIĄ MEDLOCK

Cr — Pani Medlock teraz, kiedym to dziecko widział, rozumiem, co miała na myśli jej ciotka. Musi się ona wzmocnić, zanim do nauki przystąpi. Proszę jej dawać zdrowe, proste pożywienie. Pozwolić swobodnie biegać po parku. Niech jej pani nie krępuje ciągłym dozorem. Potrzeba jej swobody, powietrza, ruchu.

M WYCHODZĄC OD PANA CRAVENA— Mogę mieć własny ogród! Mogę mieć go, gdzie tylko zechcę! Długo jeszcze nie dostanę nauczycielki! DO MARTY I twoja matka może do mnie przychodzić, a mnie do was pójść wolno! Wuj powiedział, że taka mała dziewczynka nie może szkody żadnej zrobić i że mi wszędzie chodzić wolno, gdzie dusza raczy wszędzie!

N – Muszę teraz wprowadzić do sztuki akcenty z horroru. Już widzę, jak dzieci się cieszą. Trzeba dodać, że Mary czasem, jakby przez sen słyszała jęki i płacz. Teraz to człowiek by wstał i sprawdził, co się dzieje. Wtedy jednak było tak zimno w domu, że ludzie w czapkach spali. Zimno jak w psiarni i sprawdzać? Zaziębić się i chorować tygodniami. Mary wolała się bać. W końcu to praktyczniejsze. Niemniej pewnego dnia (na szczęście było to lato) obudził ją hałas. Wyszła z łóżka. Noc była głęboka i słychać było odgłos padającego śniegu... Nie to musiał być deszcz. Do ręki wzięła zapaloną świecę i ruszyła.

XI – MARY I COLIN PIERWSZE SPOTKANIE

POKÓJ COLINA

M — Teraz to na pewno nie wiatr. Nie, to nie wiatr. To zupełnie co innego. To ten płacz, który słyszałam przedtem.

IDZIE ZE ŚWIECĄ I SPOTYKA COLINA (C) W POKOJU

C — Kto jesteś?. Czy jesteś duchem?

M — Ja nie. A ty, czy duchem jesteś?

C — Nie. Jestem Colin.

M — Co za Colin?

C — Jestem Colin Craven. Kto ty jesteś?

M — Jestem Mary Lennox. Pan Craven jest moim wujem.

C — A moim ojcem.

M — Twoim ojcem! Nikt mi nie mówił, że wuj ma syna! Czemu mi nie powiedzieli?

C — Chodź tutaj. Jesteś przecież naprawdę? Takie rzeczywiste sny miewam często. Może i ty snem jesteś.

M — Potrzyj ten szal i zobacz, jaki on gruby i ciepły. Uszczypię cię trochę, jeśli chcesz, żeby ci pokazać, jaka jestem prawdziwa. Przez chwilkę ja też myślałam, że śnię.

C — Skąd przyszłaś?

M — Z mego pokoju. Wiatr świszczał, nie mogłam spać, usłyszałam, że ktoś płacze, chciałam dowiedzieć się, kto. Dlaczego płakałeś?

C — Bo też nie mogłem zasnąć i głowa mnie bolała. Powiedz mi jeszcze raz, jak się nazywasz.

M — Mary Lennox. Czy ci nikt nie mówił, że tu przyjechałam na stałe?

C — Nie. Nie wolno im.

M — Dlaczego

C — Bo bym się był lękał, że zechcesz mnie widzieć. Nie lubię ludzi widzieć i rozmawiać z nimi.

M — Ale dlaczego?

C — Bom zawsze taki jak teraz, chory i zmuszony leżeć. Ojciec też nie chce, żeby do mnie mówiono. I służbie rozpowiadać o mnie nie wolno. Jeśli będę żyć, to będę garbaty, ale ja umrę. Ojciec znieść nie może myśli, że będę taki, jak on.

M — Boże! Cóż to za dom dziwny! Cóż za dziwny dom! Wszystko jest otoczone tajemnicą. Poryglowane pokoje, poryglowane ogrody, teraz znów ty! Czy i ciebie zamykają?

C — Nie. Ale nie życzę sobie ruszać się z tego pokoju. Zbytnio mnie to męczy.

M — Czy ojciec twój przychodzi cię odwiedzać?

C — Czasami. Najczęściej, gdy śpię. Ojciec nie pragnie mnie widzieć.

M — Dlaczego?

C — Matka moja umarła, gdym się urodził, więc ojciec straszne ma uczucie, gdy patrzy na mnie. On myśli, że o tym nie wiem, ale słyszałem, jak sobie ludzie mówili. Ojciec nienawidzi mnie.

M — On i ogrodu nienawidzi, bo ona umarła.

C — Jakiego ogrodu?

M — Och! No… no jednego ogrodu, który twoja matka lubiła. Czy zawsze tu byłeś?

C — Prawie zawsze. Czasem wywozili mnie do różnych miejscowości nad morze, ale nie chcę tam jeździć, bo na mnie wszyscy patrzą. Nie znoszę świeżego powietrza i nie pragnę wcale wychodzić na dwór.

M — Ja też z początku nie lubiłam, gdym tu przyjechała. Ale dlaczego tak mi się wciąż uparcie przyglądasz?

C — Myślę sobie o snach, które bywają takie rzeczywiste. Czasem, gdy oczy otworzę, wierzyć nie mogę, żem na jawie.

M — Oboje jesteśmy na jawie

C — Nie chciałbym, żeby to był sen.

M — Jeżeli nie lubisz, żeby na ciebie patrzono, to może wolisz, żebym sobie poszła?

C — Nie. Gdybyś odeszła, byłbym pewny, żeś snem była tylko. Jeśliś jest naprawdę, to usiądź tu, na tym dużym fotelu i opowiadaj. Chciałbym wiedzieć coś o tobie.

M — O czym chcesz, bym ci opowiadała? Może o ogrodzie?

ROZMAWIAJĄ BEZ SŁÓW. MOŻE BYĆ MUZYKA

M — Długo już tu jestem. Czy mam już pójść? Oczy masz senne.

C — Chciałbym zasnąć, zanim stąd odejdziesz.

M — Zamknij oczy, a ja będę robiła to, co robiła zwykle moja służąca w Indiach. Będę cię trzymała za rękę i będę cię głaskać, i cichuteńko cośkolwiek śpiewać.

C — Myślę, że mi to będzie przyjemne.

N – Rodzi się przyjaźń. Ciekawe, że zawsze się przyjaźń komuś nie podoba. Głównie rodzicom. Miałam takiego przyjaciela, który mnie odprowadzał do domu pod sam dom, pod same drzwi i to o czwartej nad ranem. Wyobraźcie sobie ile ryzykował! W oczach rodziców był zły.

XII – STRACH MARTY

SALON

ROZMOWA MARY I MARTY

Ma — No, co tam u panienki nowego?

M— Doszłam już do tego, co to były te płacze.

Ma — Nie! Nigdy!

M — Słyszałam płacz w nocy. Wstałam więc i poszłam przekonać się, skąd pochodzi. To Colin płakał. Znalazłam go.

Ma — Och! Panno Mary! Nie trzeba było tego robić, nie trzeba było! To mi może tyle złego narobić! Stracę miejsce i co matka ze mną pocznie!

M — Nie stracisz miejsca. Colin rad był, że przyszłam.

Ma — Był rad? Czy panienka pewna? Panienka nie wie, jaki on jest, jak mu się coś nie podoba. On wie, że przy nim to się człowiek boi oddychać.

M — Ale on wcale nie był zły. Spytałam go, czy mam odejść, a on mnie prosił, bym została. Zanim odeszłam, śpiewem go uśpiłam.

Ma — Ledwie mi się w to wszystko chce wierzyć! A toć to tak jakby panienka wlazła do jaskini lwa. Gdyby był taki, jak jest najczęściej, to by był wpadł w furię i obudziłby cały dom. On nie chce, żeby obcy na niego patrzeli.

M – A on mówił, że każdy musi robić to, czego on chce.

Ma — Oj, co to, to prawda! Szkaradny chłopak!

M — Powiedział mi, że pani Medlock musi go słuchać. A on chce, żebym co dzień przychodziła z nim rozmawiać. A ty mi masz mówić, kiedy mam przyjść.

Ma — Ja! Oj, Boże mój! Stracę miejsce, stracę na pewno!

M — Nie możesz stracić miejsca, jeśli zrobisz to, czego on chce, a wszak wszyscy mają rozkaz go słuchać.

Ma — Czy panienka chce powiedzieć, że był dla panienki grzeczny?

M — Zdaje mi się nawet, że mnie bardzo polubił.

Ma — No to nic innego, tylko musiała go panienka oczarować!

M — Co mu jest?

Ma — Nikt tego na pewno nie wie. Pan Craven od zmysłów odchodził, gdy on na świat przyszedł. Doktorzy myśleli, że go trzeba będzie zamknąć w domu obłąkanych. A to wszystko przez to, że pani Craven umarła, jak już panience mówiłam. Pan wcale spojrzeć nie chciał na dziecko. Był nieprzytomny, mówił, że będzie garbaty jak on sam i że lepiej by było, gdyby umarł.

M — Czy Colin jest garbaty? Nie wygląda na takiego.

Ma — Teraz jeszcze nie jest. Ale przyszedł na świat w złą godzinę. Ciągle się bali, że ma słaby krzyż, ciągle go cackali, kazali mu leżeć, nie pozwolili chodzić. Raz mu kazali nosić taką maszynę do prostego trzymania się, ale on się martwił tym i aż się rozchorował.

M — Czy myślisz, że on umrze?

Ma — Matka mówi, że trudno, żeby mogło żyć dziecko, które jest pozbawione świeżego powietrza, nic nie robi, tylko leży, ogląda książki z obrazkami i łyka lekarstwa. Dlatego to jest słaby i nie lubi, żeby go wynosili do ogrodu, łatwo się zaziębia i choruje.

M — Ciekawam, czy by mu dobrze nie zrobiło wyjść do ogrodu i patrzeć, jak roślinki rosną. Mnie to dużo dobrego zrobiło.

Ma — Jeden z najgorszych napadów, jakie miał to był, gdy go raz zawieźli tam, gdzie są te róże przy fontannie. Wtenczas wpadł w furię i powiedział, że na niego patrzą, bo mu garb wyrasta. Tak krzyczał, aż dostał gorączki i całą noc chorował.

N – Zwróciliście uwagę na to, że Marta pracowała mając 13 lat. Tak to było w dawnych czasach. !3 lat i do roboty. Mnie to się nie chce pościelić po sobie, a ona musi sprzątać. To nieludzkie. Czasem dostanę od mamy 5 złotych za pomoc w sprzątaniu, ale za darmo? I jeszcze o tę pracę się walczy.

XIII – SPOTKANIE CAŁEJ RODZINY Z COLINEM

POKÓJ COLINA

C — Chodź do mnie, całe rano o tobie myślałem.

M — Ja także myślałam o tobie. Ale Marta. Ona mówi, że pani Medlock pomyśli, że ona mnie o tobie powiedziała, a wtedy straci pracę.

C — Zawołaj ją. WCHODZI MARTA Czy masz robić to, co mnie się podoba, czy nie?

Ma — Tak, sir, mam robić to, co się jemu podoba.

C — Czy Pani Medlock ma robić to, co mnie się podoba?

Ma — Tak, sir, ona i wszyscy.

C — No, dobrze. Zatem, jeżeli ja każę przyprowadzić tu pannę Mary, to dlaczego Pani Medlock ma cię wydalić, gdyby się o tym dowiedziała?

Ma— Proszę nie pozwolić jej, sir.

C — Ja ją wydalę.

Ma — Dziękuję, sir. Chciałam spełnić swój obowiązek.

C— Obowiązkiem twoim jest robić to, co ja chcę.

MARTA WYCHODZI

M — Myślałam sobie o tym, jak odmienny jesteś od Dicka.

C — Kto to jest Dick? Co za dziwaczne imię!

M — To brat Marty. Ma lat dwanaście. Nie ma drugiego chłopca jemu podobnego na świecie. Umie czarować lisy i wiewiórki.

C — Naprawdę?

M — Dick grał na fujarce, a one słuchały. Ale on nie nazywa tego czarami. On mówi, że to dlatego, że on bywa dużo na stepie i zna zwyczaje zwierzątek

MUZYKA MÓWIĄ PRZY NIEJ BEZ SŁÓW

NAGLE WCHODZI DOKTOR CRAVEN I PANI MEDLOCK

C — To moja kuzynka, Mary Lennox. Prosiłem, żeby przyszła porozmawiać ze mną. Lubię ją. Musi przychodzić tu rozmawiać ze mną, ilekroć będę miał ochotę.

PM — Och, panie doktorze! Nie wiem, jak się to stać mogło. Nie ma nikogo wśród służby, który by śmiał mówić, mają wszyscy rozkaz.

C — Nikt jej nic nie mówił. Słyszała mój płacz i znalazła mnie. Bardzom kontent, że przyszła. Medlock, nie bądźże głupia.

DC — Lękam się, że nastąpiło zbyt wielkie podrażnienie. Podrażnienie tak wielkie nie jest dobre dla ciebie, mój chłopcze. BADA PRZY TYCH SŁOWACH PULS

C — Będę podrażniony, jeśli Mary odejdzie. Czuję się lepiej. Przez nią się czuję lepiej. Niech bona tu przyniesie jej kolację. Zjemy ją razem.

PM — Może on trochę lepiej wygląda, panie doktorze.

C — Mary przyszła tu dziś w nocy. Długo ze mną była. Śpiewała mi piosenkę i to mnie uśpiło. Było mi o wiele lepiej, gdym się dziś obudził. Dlatego pragnę jej towarzystwa.

DC – Niech będzie.

DOROŚLI WYCHODZĄ Z POKOJU

N – Widzicie jak dzieci potrafią urobić rodziców. Mogłabym o tym mówić godzinami, ale to jak będziemy sami, bo rozumiecie. Podsłuchują. Colin załatwiał swoje sprawy płaczem, ale to staromodne. Jak tam wolę to robić obrażeniem. GRA OBRAŻONĄ – Dobrze. Nie muszę iść do Basi. Najlepiej przywiążcie mnie do kaloryfera. Będzie mieć satysfakcję. Zresztą sama się przywiążę.

XIV – DICK I MARY W OGRODZIE

OGRÓD

M – Och! Dicku! Dicku! Jak zdołałeś tak wcześnie już tu przyjść! Jakeś mógł! Słońce dopiero co wzeszło!

D — Niech panienka spojrzy! Jak to tutaj podrosło, a to, albo tu! Proszę spojrzeć teraz tutaj!

MARY CAŁUJE KWIATKI

M — Człowieka nie można by tak całować. Kwiaty to zupełnie co innego.

BAWIĄ SIĘ W CHOWANEGO. WRESZCIE SIADAJĄ

M — CO ty wiesz o Colinie?

D — A co panienka wie o nim?

M — Widziałam go. Przez ten tydzień co dzień z nim rozmawiałam. On chce, bym do niego przychodziła.

D — Bardzo się z tego cieszę. Teraz będzie mi lżej. Wiedziałem, że mi o nim mówić nie wolno, a nie lubię nic ukrywać. Myślałem, że gdyby mógł być tu razem z nami, to by nie myślał o naroślach, które mu się mogą utworzyć na plecach; patrzałby na pączki róż, które się rozwinąć mają i byłby zaraz zdrowszy.

M — Ja też już o tym myślałam. A myślałam, odkąd pierwszy raz z nim rozmawiałam.

D— Ręczę, że by to było znakomicie dla jego zdrowia. Jesteśmy sobie po prostu dwoje dzieci, które lubią patrzeć, jak się rozwijają roślinki w ogrodzie, a on byłby trzecim. Dwóch chłopczyków i mała dziewczynka, którzy przyglądają się wiośnie. Ręczę, że to byłoby lepsze jak wszystkie mikstury doktorskie.

N – No naturalnie. Musi się ona pojawić. Jak w życiu. Jak w każdej przyjaźni. Kryzys. Groźnie brzmi. Ale przyjaźń bez kryzysu to jak skarpetka bez dziury, to jak nos bez kataru, to jak uczeń bez uwagi, to jak rodzic bez pieniędzy.

XV – KŁÓTNIA COLINA I MARY

POKÓJ COLINA

MARY WCHODZI DO POKOJU. COLIN NIE REAGUJE

M — Dlaczegoś nie wstał?

C — Od rana wstałem, bom myślał, że przyjdziesz. Kazałem się jednak po południu znów położyć do łóżka. Czemu nie przyszłaś?

M — Pracowałam w ogrodzie z Dickiem.

C — Zakażę temu chłopakowi przychodzić tutaj, jeżeli z nim będziesz przestawała, zamiast przyjść porozmawiać ze mną.

M — Jeśli Dicka odeślesz stąd, to noga moja nie postanie już nigdy w tym pokoju!

C — Będziesz musiała przyjść, jeśli ja zechcę!

M — Nie przyjdę!

C — Ja cię zmuszę! Ja cię tu każę przywlec siłą!

M — Czyś aż tak bardzo potężny? Mogą mnie tu przywlec siłą, ale mnie nikt nie zmusi do mówienia. Usiądę i zęby zacisnę i nic ci nigdy, nigdy nie powiem.

C — Jesteś wstrętny samolub!

M — A ty co? Tyś gorszy samolub ode mnie. Jesteś najsamolubniejszym chłopakiem, jakiego znałam.

C — Kłamiesz! Nie jestem taki samolub, jak twój piękny Dick. Zatrzymuje cię w ogrodzie, żebyś się w błocie z nim babrała, a wie, że tu jestem sam. Daruj, ale to on jest samolub najgorszy!

M — Dick jest milszy i grzeczniejszy od wszystkich innych chłopców! To jest… to jest anioł!

C — Piękny mi anioł! Nie anioł, tylko zwyczajny chłopak z wrzosowiska!

M — Lepszy on niż ty! — odcięła Mary. — Tysiąc razy lepszy!

C — Nie jestem taki samolub jak ty, bo zawsze jestem chory i wiem na pewno, że mi się narośl tworzy na plecach. A przy tym umrę niedługo.

M — Wcale nie umrzesz!

C — Nie umrę? Właśnie, że umrę! Wiesz, że umrę. Wszyscy to mówią!

M — Ja tam nie wierzę! Mówisz tak umyślnie, żeby mnie złościć.

C — Idź precz z mego pokoju! RZUCA PODUSZKĄ W MARY

M — Dobrze, pójdę i już nigdy nie wrócę! Chciałam ci opowiedzieć mnóstwo ładnych rzeczy. Ale teraz nic nie powiem, nic!

WCHODZI PIELĘGNIARKA I ROZMAWIA NA UBOCZY Z MARY

M — Z czego się śmiejesz?

PIELĘGNIARKA (P) — Z was obojga. Nie można by wymyślić nic lepszego dla tego wychuchanego gagatka, jak przeciwstawić mu drugie dziecko, równie złe, jak on sam. Żeby miał siostrę złośnicę, z którą by się mógł bić, to by zaraz był zdrów.

M — Czy on umrze?

P — Nie wiem i jest mi to obojętne. Cała jego choroba to histeria i humory.

M — Co to histeria?

P — Sama panienka zobaczy, jak po tym, co zaszło, wpadnie w furię. Ale w każdym razie dała mu panienka powód do napadu i bardzom z tego rada.

N – Od razu coś się dzieje jak jest kłótnia. To dlatego niektórzy ludzie się kłócą. Nie dlatego, że się nie lubią, ale trzeba coś robić. Zamiast oglądać telewizję, to zrobić awanturę o śmieci, albo nową sukienkę. Ja uwielbiam się wykłócać o wypad do Mc Donalda. Też potrafię zagrać histerię, ale tu jestem tylko szarą narratorką. Ale to się zmieni.

XVI – NAPAD HISTERII

POKÓJ COLINA

ROZMOWA PRZED POKOJEM COLINA

P — Znów dostał napadu histerii. Zaszkodzić sobie może bardzo. Nie można sobie z nim dać rady. Powinni mu zakazać tak krzyczeć! Ktoś go powinien powstrzymać! Powinien go ktoś mocno wybić! Niech panienka spróbuje uspokoić go, on panienkę lubi.

M — Dzisiaj mnie z pokoju wyrzucił.

P – W sam raz panienka ma humor! Proszę iść zwymyślać go. Niech mu panienka podda jakiś nowy pomysł. Moja złota! Niech się panienka spieszy!

MARY WCHODZI DO POKOJU COLINA

M — Cicho bądź! Milcz! Nienawidzę cię! Wszyscy ciebie nie cierpią! Chciałabym, żeby wszyscy z domu wyszli, żebyś się tu na śmierć zakrzyczał! I zaraz się na śmierć zawrzeszczysz, zaraz! Bardzo bym chciała!

COLIN RZUCA SIĘ W ŁÓŻKU I WRZESZCZY

M – Jak mi jeszcze raz piśniesz to ja też wrzasnę, a umiem krzyczeć głośniej niż ty, i wystraszę cię okropnie!

C — Nie mogę przestać płakać! Nie mo-mogę! nie m-m-mogę!

M — Możesz! Cała twoja choroba to histeria i złość. Histeria! Histeria! Histeria! TUPIE NOGAMI

C — Cz-czułem narośl… cz-czułem. Wiedziałem, że tak będzie. Będę miał garb, a potem umrę!

M — Nieprawda! Nie czułeś żadnej narośli! Jeśliś co czuł, to narośl histeryczną. Odwróć się zaraz, to sama sprawdzę! WOŁA PIELĘGNIARKĘ

M — Proszę przyjść tu zaraz i pokazać mi w tej chwili jego plecy!

WCHODZĄ MARTA, PANI MEDLOCK I PIELĘGNIARKA

P — Może… może mi panicz nie pozwoli.

C — Po-pokaż jej! N-n-niech to zo-zobaczy sa-sama!

PIELĘGNIARKA ZDEJMUJE KOSZULĘ COLINOWI, PATRZĄ WSZYSCY I NIC NIE WIDZĄ

M — Nawet krostki żadnej nie ma! Jak jeszcze raz wspomnisz o garbie, to cię tylko wyśmieję!

P — Nie wiedziałam że on myślał, że ma garb. Krzyż ma słaby, bo nie chce spróbować nawet usiąść prosto. Byłabym mu sama powiedziała, że ani śladu garbu nie ma.

C — N-naprawdę?

P — Tak jest, sir!

M — No więc widzisz!

C — Czy myślisz, że mógłbym… żyć… i urosnąć?

P — Pewnie, że panicz mógłby żyć, gdyby robił to, co mu każę, to znaczy, gdyby panował nad sobą i przebywał dużo na świeżym powietrzu.

C — Wyjdę… wyjdę z tobą, Mary. Nie będę już nie cierpiał świeżego powietrza, jeśli znajdziemy…

P — Niech panienka idzie się położyć.

M DO D— Chciałbyś, żebym ci zaśpiewała tę pieśń co ostatnio?

C — Och, dobrze! To taka słodka melodia. Zasnę zaraz z pewnością.

M DO P — Ja go uśpię Możesz odejść, jeśli chcesz.

P — Dobrze. Jeśli panicz za pół godziny nie uśnie, to proszę mnie zawołać.

MARY ZOSTAJE SAMA Z COLINEM

M — Czy mogę ci zaufać? Zaufałam Dickowi, bo nawet ptaszki mu ufają. Czy mogę więc zaufać tobie na pewno, tak zupełnie na pewno?

C — O tak, możesz!

M — A więc Dick przyjdzie tu do ciebie jutro rano i swoje zwierzątka przyprowadzi z sobą.

C — O mój Boże!

M — Ale nie koniec na tym. Powiem ci coś ważniejszego. Są drzwi do ogrodu. Znalazłam je. Były ukryte w murze pod bluszczem.

C — Och, Mary! Czy będę go mógł zobaczyć? Czy będę mógł wejść? Czy będę żył, by móc doń wejść?

M — No, naturalnie, że go zobaczysz! Będziesz żył, będziesz! No, nie bądź niemądry!

MARY ŚPIEWA, MUZYKA I COLIN ZASYPIA

N – Przepraszam, że to takie cukierkowate. „ Czy będę go mógł zobaczyć? Czy będę mógł wejść?”, ale to zgodne z oryginałem. Ja bym napisała „Fajnie! To pójdziemy zobaczyć”. Lepiej brzmi nie? Ale nikt nie chce czytać moich tekstów, to muszę się męczyć z czytaniem tekstów innych. Przy okazji czytam ładnie i sama jestem ładna.

XVII – ZDZIWIONY DOKTOR

POKÓJ COLINA

ROZMAWIAJĄ PRZED WEJŚCIEM DO POKOJU PANI MEDLOCK I DOKTOR CRAVEN

DC — Jakże się ma pacjent? Pękną mu kiedy naczynia krwionośne w takim napadzie. Cała choroba tego chłopaka to histeria i brak panowania nad sobą.

PM — Więc panu doktorowi powiem, że pan doktor oczom swoim nie będzie chciał wierzyć. Otóż ta nieprzyjemna, niepozorna dziewczynka, równie dziwaczna i nieznośna jak on sam, po prostu czary na niego rzuciła. Jak ona to zrobiła, to trudno zrozumieć. Bóg widzi, że nie ma nawet na co spojrzeć, nie słychać jej, by się odezwała, a jednak zrobiła to, czego by nikt z nas zrobić nie śmiał. Dziś w nocy wpadła na niego zupełnie jak dziki kot i nogami na niego tupała, i kazała mu natychmiast przestać krzyczeć, a tak go jakoś przeraziła, że i ucichł, a dzisiaj po południu… ale niech pan doktor wejdzie i sam zobaczy. Zupełnie nie do wiary.

WCHODZĄ, A TAM ROZMAWIA COLIN Z MARY

C — Widzisz te długie, wijące się, niebieskie? Tych jest dużo. To są Delphinium.

M — Dick mówi, że ostróżki, wyhodowane sztucznie. Już ich jest pełniusieńko.

DC — Martwię się, słysząc, żeś był chory dziś w nocy, moje dziecko.

C — Czuję się teraz lepiej, wiele lepiej. Jutro lub za dwa dni, jeśli będzie ładnie, wyjadę w moim fotelu do ogrodu. Potrzeba mi świeżego powietrza.

DC — Dobrze, ale musi być bardzo ładnie i ciepło i musisz bardzo uważać na siebie, by się nie przemęczyć.

C — Świeże powietrze mnie nie zmęczy.

DC — Myślałem, że nie lubisz świeżego powietrza.

C — Nie lubię, jak jestem sam, ale moja kuzynka wyjdzie razem ze mną.

DC — No i oczywiście pielęgniarka.

C – Nie, pielęgniarka w domu zostanie. Moja kuzynka wie, jak się ze mną obchodzić. A jeden silny chłopiec będzie pchał mój fotel na kółkach.

DC— Dobrze; lecz ten chłopiec musi być silny i staranny. No i koniecznie muszę się dowiedzieć pewnych o nim danych. Kto on? Jak się nazywa?

M — To Dick.

DC — Ach! Więc to Dick! Jeśli to Dick, to już mogę być o ciebie spokojny. Silny on i sprężysty jak te małe koniki stepowe.

M — A przy tym jest rzetelny. To najuczciwszy, najrzetelniejszy chłopiec w Yorkshire.

DC – Colinie, czy w nocy zażywałeś brom?

C — Nie. Najpierw nie chciałem zażyć, a potem Mary mnie uspokoiła i uśpiła, opowiadając mi przyciszonym głosem o tym, jakie wiosna w ogrodzie cuda czyni.

DC — To pochlebne dla Mary. To widoczne, że ci dużo lepiej, lecz nie wolno ci zapominać…

C — Właśnie, że chcę zapomnieć. Kiedy sam tu leżę i rozpamiętuję, to zaczyna mnie wszystko boleć i myślę o rzeczach takich, od których muszę płakać i krzyczeć, bo tak ich nienawidzę. Kuzynka moja pomaga mi dlatego, że przy niej zapominam.

PANI MEDLOCK I DOKTOR CRAVEN WYCHODZĄ

PM — No, prawda, panie doktorze, że to nie do wiary?

DC — To pewna, że zaszedł zwrot w całej sprawie.

N – Proszę. Rodzic łaskawie pozwala wyjść dziecku na podwórko. Złoty rodzic. Mnie to mama wciąż wyrzuca na dwór i wcale nie jest złota. „Dziecko, w nagrodę możesz wyjść na podwórko i pooddychać świeżym powietrzem. Wolałabym, byś gniła przy komputerze, bo przynajmniej wiem, gdzie jesteś, ale poznaj moje dobre serce i idź do koleżanek posiedzieć na ławce”. Dziecko powinno cały dzień siedzieć na dworze i być wołane na jedzenie. Dobrze, że Mary była rozpieszczona i nie dała się zamknąć w domu. Wy też się nie dajcie.

XVIII – DZIECI W TAJEMNICZYM OGRODZIE

OGRÓD

D — Jak też cudnie! Mam już lat dwanaście, zacząłem trzynasty: wiele już dni przeżyłem, ale mi się zdaje, żem jeszcze w życiu czegoś tak cudnego nie widział!

M — Cudny dzień! Naprawdę cudny! Ręczę, że może to najcudniejszy dzień, jaki dotąd był na świecie.

C — Czy nie sądzicie, czy nie sądzicie, że to może dla mnie tak cudnie? Ciekawy jestem, czy zobaczymy gila!

D — Trzeba trochę poczekać, to mu się panicz dosyć jeszcze napatrzy.

C — To drzewo tam musi być bardzo stare, prawda?

MUZYKA. DZIECI IMPROWIZUJĄ, ALBO MÓWIĄ BEZ GŁOSU

C — Co to za człowiek?

M + D — Człowiek?

C — Patrzcie! No, patrzcie tam!

OGRODNIK BEN JEST POZA TAJEMNICZYM OGRODEM, WIDAĆ TYLKO JEGO GŁOWĘ, BO JEST ZA PŁOTEM NA DRABINIE

OGRODNIK — Żebym był żonaty i miał taką dziewczynę, to bym jej porządnie skórę wygarbował. Nigdym o pannie dobrego wyobrażenia nie miał! Znieść panny nie mogłem, odkąd mi się pierwszy raz na oczy pokazała. Chude to jak miotła, gęba jak z serwatki, a tylko by się ciągle pytała i wtykała nos, gdzie nie potrzeba. Bo ja wiem, skąd to panna się ze mną tak spoufaliła.

M — Benie! Jestem tu przez gila.

O — A! Ty zła, przewrotna dziewczyno! Panna śmie jeszcze na gila zrzucać!? Ale jak, u licha, mogła się panna tu dostać?

M — Gil mi pokazał drogę.

C DO D — Zawieź mnie tam natychmiast! Podwieź mnie zupełnie blisko i ustaw prosto twarzą w twarz z tym starym!

C — Czy wiecie, kto jestem? Czy wiecie, kto jestem? Odpowiedzcie!

O — Kto panicz jest? Oj, wiem ci dobrze, wiem, kto, skoro z panicza twarzy matki oczy na mnie patrzą. Pan Bóg chyba wie, jakim sposobem się tu panicz dostał. Aleć to przecie nasz panicz, biedny kaleka.

C — Nie jestem wcale kaleką! Wcale a wcale.

M — Nie jest, nie! Colin nie ma garbu nawet takiego jak główka od szpilki!

O — To… to panicz nie ma garbu?

C — Nie!

O — I nie jest panicz kulawy?

C DO D — Chodź tutaj! Chodź tutaj! Chodź zaraz!

M DO SIEBIE— Będzie mógł stanąć! Będzie mógł stanąć! Będzie mógł, będzie!

COLIN WSTAJE

C — Przypatrzcie mi się! Przypatrzcie się! No, dalej!

D — Taki panicz prosty jak ja! Taki prosty jak wszyscy chłopcy w Yorkshire!

O — Hej! Jak też to ludzie kłamią! Cienki panicz jak patyczek, a blady jak widmo, ale prościuchny jak trzcina. Wyrośnie panicz na ludzi! Bogu dzięki! Bogu dzięki!

C — Gdy nie ma ojca, to ja jestem waszym panem. Musicie mnie słuchać. To mój ogród. Żebyście mi się nie ważyli słówka komukolwiek pisnąć! Chodźcie tu do mnie. Chcę z wami pomówić. Nie pragnęliśmy was wcale, ale skoroście już tu weszli, to musicie należeć do naszej tajemnicy. Dalej, prędko!

O — Moje dziecko! Do usług panicza, do usług!

OGRODNIK ZNIKA, ZARAZ PRZYJDZIE DO OGRODU

C — Mogę stać.

D — Przecież paniczowi mówiłem, że będzie mógł stać i chodzić, jak się przestanie bać.

C — Tak jest, przestałem. Poczekaj, pójdę do tego drzewa Chcę stać, gdy tu Ben wejdzie. Mogę się w razie potrzeby oprzeć o drzewo. Jak będę chciał usiąść, to usiądę, ale mi wprzódy przynieś pled z fotela.

COLIN WSTAJE I NIEPORADNIE PODCHODZI DO DRZEWA

M — Możesz stać! Możesz stać! Mówiłam ci, że możesz stać! I możesz stać! Możesz! Możesz!

WCHODZI BEN

C — Spojrzyjcie na mnie! Przyjrzyjcie mi się dobrze! Czy jestem garbaty? Czy nogi mam bezwładne?

O — Mowy nie ma o garbie! Ani garbu, ani nic podobnego! Co panicz z sobą robił, że krył się przed oczami ludzkimi i pozwalał na to, by gadano, że panicz kaleka i niespełna rozumu?

C — Niespełna rozumu! Któż to myśli?

O — Cała moc półgłówków. Świat jest pełen osłów, które łżą, jak potrafią. Ale czemu się to u licha panicz tak zamykał?

C — Bo wszyscy przypuszczali, że umrę!

O — Panicz miałby umierać! Głupstwo nad głupstwami! Za wiele na to w paniczu energii i życia. A teraz niech sobie panicz usiądzie na desce, odpocznie trochę i wyda mi swoje rozkazy.

C — Jaką robotę wykonujecie w ogrodzie?

O — Wszystko robię, co mi każą. Jestem na łaskawym chlebie, bo Ona mnie lubiła.

C — Jaka „Ona”?

O — Matka panicza.

C — Moja mamusia? To był jej ogród, wszak prawda?

O — Jej ogród, jej! Bardzo go kochała.

C — Teraz ten ogród jest mój. Ja go też kocham. Co dzień tu przychodzić będę. Ale to ma pozostać tajemnicą. Rozkazuję, by nikt nie wiedział, że tutaj przychodzimy.

O — Przychodziłem tu przedtem i też mnie nikt nie widział.

C — Co takiego? Kiedyż to było?

O — Ostatni raz, byłem tu dwa lata temu.

C — Ależ od dziesięciu lat nikt tu nie wchodził! Przecież nie było drzwi!

O — Nie jestem byle kto. I wcale przez drzwi nie wchodziłem. Przechodziłem przez mur. Ostatnie dwa lata reumatyzm mi wleźć nie dał.

D — Aha! Wchodziliście i przycinaliście gałązki! Nie mogłem zgadnąć, jak i kto to mógł zrobić.

O — Pani tak go lubiła, tak lubiła! A taka była młoda, taka śliczna! Raz do mnie mówi tak: „Benie — mówi i śmieje się — jeślibym zachorowała albo umarła, to musisz mieć pieczę o moich różach”. Lecz gdy odeszła, to był rozkaz, żeby tu nikt nie wchodził. Alem przychodził i przychodzę.

D — I róże byłyby pomarniały, żebyście tu nie byli pracowali Pewny tego jestem.

C — Cieszę się, żeście to robili. Potraficie naszą tajemnicę zachować?

O – Pewno. Chciałby panicz co zasadzić? Mogę przynieść różę w doniczce.

C — Dobrze, przynieście! Tylko prędko!

O — Proszę panicza. Sam niech ją paniczyk w ziemię wsadzi, tak samo jak czyni król, gdy w nieznane sobie miejsce pierwszy raz przybywa.

COLIN SADZI ROŚLINKĘ

C — Już zasadzona!

WSZYSCY WRACAJĄ DO DOMU

N – Jak ktoś ma za dużo czasu to musi go marnotrawić. Wyobraźcie sobie, że każdy z was może być panienką dobrze urodzoną, albo młodzieńcem dobrze urodzonym. Wszystko macie: czas, pieniądze, służącego albo służącą, własny park, własne boisko, własnego Mac Donalda, własną kartę kredytową... Przecież to nudne. Ale niech tam. Colin w każdym razie z nudów zaczął czarować.

XIX – CZARY

OGRÓD

ROZMOWA W DRODZE DO OGRODU

C — Przestanę być dziwakiem, jeśli co dzień chodzić pocznę do ogrodu. Tam są czary, wiesz, takie dobre czary. Pewien jestem, że są.

M — Ja także pewna jestem.

C — Jeżeli to nawet nie są prawdziwe czary, to może nam się zdawać, że są. W każdym razie Coś tam jest, jest Coś.

M — Są czary, ale nie czarne, tylko białe jak śnieg.

C — Dzień dobry, Benie! Chciałbym, żebyście z panną Mary i Dickiem wszyscy stanęli tu rzędem, bowiem chcę wam powiedzieć coś bardzo ważnego.

O — Wedle rozkazu, sir!

C — Chciałbym popróbować naukowego doświadczenia. Gdy dorosnę, będę robił wielkie naukowe odkrycia, teraz zaś rozpocznę tym doświadczeniem.

O — Wedle rozkazu, sir!

C – Czary w tym ogrodzie sprawiły, żem stanął i sprawią to, że będę żył i wyrosnę na człowieka. A teraz chcę zrobić doświadczenie naukowe: chcę popróbować zmusić te czary do wstąpienia we mnie, do dania mi sił, do uczynienia mnie silnym. Teraz każdego wieczoru i rana każdego, w każdej chwili dnia, jak tylko sobie przypomnę, będę wołał: „Czary są we mnie! Czary mnie uzdrawiają! Będę tak silny jak Dick! Będę tak silny jak Dick!”. I wy wszyscy musicie robić to samo. Oto moje doświadczenie. Czy pomożecie nam, Benie?

O — Do usług, sir! Do usług!

C — Jeśli codziennie, wytrwale robić to będziemy, tak regularnie jak żołnierze swoje ćwiczenia, natenczas zobaczymy, co się stanie i przekonamy się, czy doświadczenie się udało.

M — Razu jednego słyszałam w Indiach, jak pewien oficer opowiadał mamusi, że fakirzy po tysiąc razy powtarzają te same wyrazy.

O — Ja też słyszałem, jak żona Dżema powtarzała tysiące razy to samo, nazywając go „obrzydliwym pijaczyną”. Zawsze tam ci coś z tego wyniknąć musi. Więc on żonę wytłukł na kwaśne jabłko, a sam poszedł pod Niebieskiego Lwa i spił się jak jaki lord.

C — Zatem widzicie, że coś z tego wyniknąć musi. Tylko ta kobieta źle używała czarów, tak że ją mąż ostatecznie wybił. Gdyby była użyła czarów dobrych i powtarzała mu coś ładnego, to może nie byłby się upił jak lord, a może natomiast byłby jej kupił nowy czepek.

C DO D — Czy sądzisz, że doświadczenie się uda?

D – Ojoj! Naturalnie, że się uda! Czary będą działać tak samo jak nasionka, kiedy je słońce ogrzewa.

C — Teraz zaczynamy. Mary! Będziemy się kiwać w tył i naprzód, jakbyśmy byli derwiszami?

O — Ja się nie mogę kiwać na wszystkie strony, bo mi reumatyzm wlazł w kości.

C — Czary was wyleczą, ale nie będziemy się kiwali, dopóki nie będzie wam dobrze. Tymczasem będziemy śpiewali.

O — Ja tam nie umiem śpiewać. Jedyny raz, com próbował śpiewać w kościele, to mnie z chóru wyrzucili.

C — Więc sam będę śpiewał To są czary. Rozkwitają kwiaty, rozchylają się kielichy róż, korzonki ich w ziemi pracują — to czary, żyć — to czary; być silnym — czary. Czary są we mnie — we mnie, ze mną są czary. Są ze mną, są we mnie. Są one w nas wszystkich. Czary są w plecach i chorych kościach Bena. Czary! Czary! Przybądźcie, pomóżcie!”

DZIECI POWTARZAJĄ TO WIELE RAZY, OGRODNIK ZASYPIA

C — Spaliście?

O — Ani mi się śniło. Kazanie było wcale dobre, ale muszę wyjść przed ofiarą.

D – Nie obudził się jeszcze na dobre.

C — Przecież nie jesteście w kościele.

O — Ja? W kościele? Nie-e-e. Kto mówił, że jestem w kościele. Wszystkom słyszał. Panicz mówił, że czary są w moich krzyżach. Doktor to nazywa reumatyzmem.

C — Czary są we mnie! Czary mi dają siłę! Czuję je w sobie, czuję! Dopiąłem swego! Czary działały! To moje pierwsze naukowe odkrycie.

M — Co doktor Craven na to powie?

C — Nic nie powie, bo nic mówić nie trzeba. To będzie największą tajemnicą z tego wszystkiego — Twój tatuś pomyśli, że to sen. Oczom swoim nie będzie chciał wierzyć.

N – Kto by pomyślał, że czary działają. U mnie się to nie sprawdza. Kiedyś pół nocy powtarzałam: „Żeby w moim portfelu znalazło się 50 złotych”. Nic. A w zeszłym tygodniu nic nie mówiłam i babcia mi dała stówę. To warto czarować, czy pójść do babci w odwiedziny. Babcia nie wyczarowuje pieniędzy, tylko daje swoje, z emerytury i jest najwspanialszą babcią na świecie.

XX – ZADOWOLONY DOKTOR CRAVEN

SALON

DC — Dużo bardzo przebywasz w ogrodzie?

C — Chodzę tam, gdzie mi się podoba. Wszyscy otrzymali rozkaz, żeby mi w drogę nie wchodzili. Nie chcę, żeby mi się przyglądali. Dobrze pan o tym wie!

DC — Zdaje się, że cały dzień przebywasz na dworze, ale ci to chyba nie szkodzi, przeciwnie nawet. Pielęgniarka twierdzi, że teraz jadasz więcej, niż jadłeś kiedykolwiek.

C — A może, a może to apetyt nienaturalny!

DC — Wątpię, bo pożywienie ci służy. Nabierać zaczynasz ciała i cerę masz zdrowszą.

C — A może… może ja puchnę i mam gorączkę.

DC — Wcale nie masz gorączki, a ciało takie, jak twoje obecnie, oznacza zdrowie. Jeśli się tak utrzymamy, mój chłopcze, to nie ma co myśleć o śmierci. Ojciec twój będzie ogromnie szczęśliwy, gdy usłyszy o tak znacznym polepszeniu.

C — Nie chcę, żeby usłyszał! Potem będzie jeszcze gorzej się martwił, jeśli mi się znów pogorszy… a mnie gorzej będzie już dziś w nocy. Będę miał napad z gorączką! Zdaje mi się, że już się zaczyna. Nie chcę, żebyście pisali do tatusia, nie chcę, nie chcę! Pan mnie irytuje, choć wie, że mi to szkodzi! Już mi się zaczyna robić gorąco. Nie cierpię, żeby o mnie mówili i żeby o mnie pisali, tak samo jak znieść nie mogę, by na mnie patrzano!

DC — Cicho, cicho, chłopcze kochany. Nic się pisać nie będzie bez twego pozwolenia. Zanadto wszystko bierzesz do serca. Nie możesz psuć tego, co się dobrego zrobiło.

N – Dawniej to doktorzy byli fajni. Zalecali tylko jedzenie i spacery. Teraz to zastrzyki, a wcześniej pobieranie krwi brrrr. Potem jeszcze włożą ci patyk do gardła, zapiszą gorzkie tabletki i leżenie w łóżku. Przedtem odwrotnie. Nie leżeć w łóżku, tylko chodzić na świeżym powietrzu. Swoją drogą, gdyby dzisiaj, ktoś otworzył okno w zimie, to smog mógłby go zabić. Bez zastrzyku antysmogowego nie przeżyje się nawet tygodnia.

XXI – MATKA DICKA

OGRÓD

OGRÓD, A W NIM DZIECI I BEN

C — Mary! Dicku! Spojrzyjcie na mnie! Pamiętacie ów pierwszy ranek, gdyście mnie tu przynieśli?

M + D — Pamiętamy, a jakże!

C — W tej sekundzie właśnie przypomniałem sam sobie tę chwilę. Jaki byłem słaby, a dziś? Zdrów jestem! Zdrów!

D — Oj, zdrów panicz, zdrów!

SŁYSZĄ SZELEST. PODSŁUCHUJĄ

C — Kto tu wszedł? Kto to?

D — To moja matka! Moja matka! Wiedziałem, że panicz chciał ją zobaczyć, więc jej powiedziałem, gdzie są ukryte drzwi.

POJAWIA SIĘ ZUZANNA, MATKA DICKA I MARTY

C — Nawet gdym był chory, chciałem panią zobaczyć panią, Dicka i tajemniczy ogród. Przedtem nie chciałem widzieć nikogo i nic.

Z — Dziecko moje drogie! Dziecko drogie!

C — Czy pani się dziwi, że taki zdrów jestem?

Z — Pewno, że się dziwię! Ale panicz taki do swej mamusi podobny, że mi się na płacz zbierało.

C — Czy myśli pani, że mój ojciec mnie dlatego pokocha?

Z — Na pewno, ależ na pewno, dziecko moje. Musi pan do domu wrócić, musi.

O — Zuzanno. Spojrzyjcie no na nogi tego chłopca. A co? Dwa miesiące temu były jak dwa patyki w pończochach, a słyszałem przecie, jak ludzie mówili, że ma angielską chorobę i nogi powykręcane na wszystkie strony. A teraz spojrzyjcie: no!

Z — Jeszcze trochę, a będzie miał piękne, silne nogi, jak na młodego przystało. Niech tylko dalej bawi się, pracuje w ogrodzie i zjada, i pije dużo dobrego, słodkiego mleka. I panienka także! Tak panienka wyrosła zdrowo jak nasza Elżunia. Ręczę, że i panienka będzie podobna do swej mamusi. Marta mówiła, że słyszała od pani Medlock, że była podobno śliczna pani.

C — Czy pani wierzy w czary? Mam nadzieję, że pani wierzy!

Z — O tak, wierzę. Nie znałam ich wprawdzie pod tą nazwą, lecz co znaczy nazwa? Ta sama Moc, która sprawia, że roślinki żyją i kwitną, że słońce świeci, uczyniła z panicza takiego dobrego chłopczyka i to jest Odwieczne Dobro i mogą to być owe czary. Niech panicz nigdy nie przestanie wierzyć w Dobro.

C — Takim był szczęśliwy. Nagle zupełnie uprzytomniłem to sobie.

Z — Tak, tak! Widzę ja dobrze, że musicie grać komedię przed ojcem. Ale już długo tego nie będziecie potrzebowali robić. Pan Craven wróci niedługo do domu.

C — Myśli pani, że wróci? Dlaczego?

Z — Myślę, że by się paniczowi serce krwawiło, gdyby się ojciec dowiedział o wszystkim, zanim mu panicz sam powie. Pewnie przez niejedną noc bezsenną panicz sobie to spotkanie planował.

C — Nie zniósłbym, gdyby mu ktokolwiek inny o tym powiedział. Myślę sobie o różnych sposobach codziennie. Teraz myślę, żeby wbiec do jego pokoju.

Z — To by dopiero była niespodzianka dla niego. Chciałabym pana wtedy widzieć. Chciałabym, jak Boga kocham. Musi wrócić do domu, musi!

N – Niezły wyjazd. Taty nie było 3 miesiące w domu. Swoją drogą to ciekawe. Wyjeżdżam na taki urlop i po powrocie zastaję zamiast kaleki normalne dziecko. Cud? Znowu czary? Parapsychologia? A może zwykła życzliwość ludzka, zaszczepienie chęci do życia, miłość, koleżeństwo. Czyżby szczęście było takie proste? Wystarczy drugi człowiek, który jest pozytywnie nastawiony do życia?

XXII – SZCZĘŚLIWE ZAKOŃCZENIE

GDZIEŚ NA BOKU

ZUZANNA CZYTA SWÓJ LIST DO PANA CRAVENA

„Jaśnie Wielmożny Panie!

Jestem Zuzanna Sowerby, która niegdyś miała śmiałość zaczepić JaśnieWielmożnegoPana na wrzosowisku. Chodziło wtenczas o pannę Mary. Ośmielam się znów niepokoić Pana. Proszę Jaśnie Pana, gdybym była Panem, to bym wróciła do domu. Myślę, że JaśnieWielmożnyPan byłby szczęśliwy, gdyby wrócił, a — proszę mi moją śmiałość wybaczyć — myślę, że gdyby JaśnieWielmożnaPani żyła, to by też prosiła, żeby JaśnieWielmożnyPan wrócił.

Uniżona sługa,

Zuzanna Sowerby”.

ROZMOWA PRZED DOMEM POWRACAJĄCEGO PANA CRAVENA I PANI MEDLOCK

Cr — Jak się miewa panicz?

PM — Proszę pana, panicz… panicz jest… inny, że tak powiem…

Cr — Gorzej?

PM— Proszę pana, ani doktor Craven, ani pielęgniarka, ani ja nie możemy go zrozumieć.

Cr — Dlaczego?

PM — Tak po prawdzie, żeby powiedzieć, sir, to paniczowi może jest lepiej, a może mu się odmienia na gorsze. Apetyt jego przechodzi wszelką imaginację, a jego zachowanie…

Cr — Czy zrobił się z niego jeszcze większy dziwak?

PM — To, to, to, sir! Zrobił się bardzo dziwny, gdy go się porówna z tym, jakim był dawniej. Zwykle nic nie jadał, a potem naraz zaczął jeść: no, coś niebywałego! Może pan nie wie o tym, że nigdy panicz nie chciał wyjść na powietrze. No więc potem, sir, bez namowy żadnej, po jednym z najgorszych napadów, nagle zażądał koniecznie, żeby go co dzień wywozili do ogrodu z panną Mary i Dickiem i od rana do wieczora panicz jest na dworze.

Cr — Jakże wygląda?

PM — Żeby się odżywiał normalnie, to by można myśleć, że utył, ale lękamy się, że to może rodzaj obrzmienia.

Cr — Gdzie teraz jest Colin?

PM— W ogrodzie. On ciągle jest w ogrodzie, choć nikomu zbliżać się nie wolno, z obawy, żeby na niego nie patrzano.

Cr — W ogrodzie? W ogrodzie!

OGRÓD

IDĄ DO OGRODU. SŁYSZĄ ŚMIECH DZIECI. WCHODZĄ A TAM COLIN WPADA PRZYPADKIEM W RĘCE OJCA

Cr — Kto to?… Co?… Kto?…

C — Tatusiu, jestem Colin. Pewnie nie wierzysz, tatusiu. Ja sam ledwo uwierzyć mogę. Jestem Colin. Tak, tak. Ogród to zdziałał i Mary, i Dick, i stworzonka, i czary. Nikt o tym nie wie. Trzymaliśmy to w tajemnicy, żeby tobie, tatusiu, najpierw powiedzieć. Zdrów jestem, mogę Mary prześcignąć. Będę atletą.

PAN CRAVEN STRACIŁ MOWĘ

C — Czy się tatuś nie cieszy? Czy tatuś nie kontent? Będę teraz żył zawsze, zawsze, zawsze!

Cr — Oprowadź mnie po ogrodzie, dziecko. I opowiedz mi wszystko od początku. Myślałem, że zmarniał.

M — Mary też tak z początku myślała, ale jednak ożył. A teraz chodź.

 

 

 

 

UWAGI KOŃCOWE

Sztuka jest trudna. Dużo w niej tekstu, ale niektórzy potrzebują wyzwania. Role dorosłych lepiej by brali dorośli, ale jak nie ma takich możliwości niech to robią dzieci. Ważne jest zrobienie sztuki, a nie przejmowanie się wiekową wiarygodnością aktorów. Dzieci lubią grać babcie, to i dorosłego polubią. Byle im podrzucić jakiś pomysł. Pan Craven może mieć fajkę. Jaka to będzie atrakcja zagrać taką postać. Pani Medlock będzie lubiła kapelusze i wciąż je będzie poprawiała. Doktor będzie miał dużą trąbkę do obsłuchiwania pacjenta. W mojej sztuce studenci grali dorosłych, a Dicka zagrała Diana (nie było chłopców w grupie).

Muzyka musiałaby być dopasowana do epoki, choć przy narratorze może być współczesna muzyka. Nawet może na scenie być gramofon, który dzieci będą obsługiwać. Dick grający na flecie to tylko propozycja (tak jest w oryginale), ale gitara wystarczy, a saksofon byłby hitem przedstawienia. Dzieci mogą wspólnie śpiewać piosenkę.

Scenografia to wielki problem przy nastawieniu na wiarygodność. W sztuce akcja się toczy:

  • w drodze do posiadłości Cravena,

  • w kuchni,

  • w salonie,

  • w pokoju pana Cravena,

  • w pokoju Colina,

  • na korytarzach,

  • w ogrodzie zewnętrznym, wokół domu,

  • w tajemniczym ogrodzie.

Zrobienie takiej scenografii jest niemożliwe w warunkach szkolnych czy małego teatru w domu kultury. Dlatego akcja będzie się toczyć w pięciu miejscach:

  • w salonie (z tyłu może być aneks kuchenny),

  • w pokoju Colina,

  • w ogrodzie

  • z boku sceny jako miejscu w pobliżu scen głównych.

I tak pierwsza scena może się obywać przy zasłoniętej kurtynie, albo nawet przy widowni (tam będzie wędrować Pani Medlock i Mary. Cała scena będzie ogrodem, ale do tajemniczego ogrodu będzie wejście w jednym, charakterystycznym miejscu (można się nawet do niego wczołgiwać, bo zamek w furtce się zaciął). Wystarczy zejść ze sceny (wyjście z ogrodu) i wejść w nowym miejscu (ten sam ogród staje się tajemniczym). Przeróbka salonu na pokój Colina to tylko zamiana stołu w jadalni na łóżko (w ostateczności można tylko zmienić obrus na pościel. Zmiany na scenie robimy oczywiście w czasie, gdy narrator jest na scenie, albo nawet to on sam robi te zmiany. Zewnętrzne rekwizyty się nie zmieniają (kwiatki są w ogrodzie i w salonie, tak samo donice, krzesła i stół tak samo). Szczegóły do opracowania, bo zależy to od szczegółów, a nuż się załatwi łóżko na kółkach.

Czas sztuki może być zbyt długi, dlatego nic się nie stanie, jeśli wyrzucimy jakiś rozdział, a to co się w nim wydarzyło, opisze narrator.

POWODZENIA

Czytany 6925 razy