sobota, 05 październik 2019 19:35

Sanatorium Alberta

Napisał
Oceń ten artykuł
(0 głosów)
SANATORIUM ALBERTA jest trudną sztuką o względności pewnych faktów. Zapewne wciągnie ona dorosłych, którzy spotkali się z takim probleme wiele razy. Czy lepszy model wychowania restykcyjny czy bezstresowy, czy żona powinna być wyzwoloną bizneswomen, czy ciepłą opiekunką ogniska domowego. Nie ma jednej odpowiedzi. Tak jak nie ma odpowiedzi na pytania zawarte w tej sztuce. Nie bądźmy w każdym razie bezrefleksyjnymi sędziami we własnej sprawie i w ocenianiu innych.

SANATORIUM ALBERTA

WYSTĘPUJĄ

D – DYREKTOR SANATORIUM WALERY

Z – ŻONA DYREKTORA KONSTANCJA

M – MĄŻ (40-50 LAT)

Z1 – ŻONA (20-25)

O – OPIEKUN KORYTARZY SANATORYJNYCH

L – LOKAJ JOHN

M1 – MĄŻ PIOTR (20-25)

Z2 – ŻONA BASIA (40-50)

K – KOCHANEK FELIKS

KO – KOCHANKA KATARZYNA

CH – CHODZIARZ

X – NARZECZONY JAN

Y – NARZECZONA IZA

WCHODZI DYREKTOR, MĄŻ – M I ŻONA – Z1

D – Proszę bardzo to państwa pokój, widok na zaplecze naszego sanatorium: piasek, przydomowa stajnia, stary wóz strażacki.

M – Czy ten wiatr wieje czasem w inną stronę?

D – Czasem.

M – To znaczy? Co drugi dzień?

D – Co trzeci, ale czasem i co czwarty. W każdym razie jeśli państwo będą mieć jakieś uwagi, proszę to zgłosić.

M – Nie podoba mi się ten zapach.

D DZWONI – Zawołajcie Johna.

Z1 – Macie obsługę anglojęzyczną?

D – Nie, John brzmi lepiej niż Jan czy Józef. Zresztą nasz lokaj jest osobą bardzo karną i solidną, lecz jego inteligencja nie błyszczy. Łatwo to państwo zauważą

WCHODZI LOKAJ

D MÓWI Z LOKAJEM SZTUCZNIE – Przyniosłeś dezodorant Janie?

L – Wiem, że pan nie, bo ja przyniosłem, zresztą pan to sam dzwonił, co by przynieść, to czemu mówić, że pan przyniósł.

D – Ja mówiłem „Janie”, a nie „ja nie”.

L – Czy „ja nie”, czy „nie ja” to jedno.

Z1 – Młody człowieku...

L – Ja już jestem posunięty w latach.

Z1 – Przepraszam, nam chodzi o to, że stwierdzenie Przyniosłeś dezodorant Janie znaczy to samo, co Przyniosłeś dezodorant.

L – To po co pan zaprzecza? Pan to ma obsesję z tym nie. Ciekawe, że tylko ze mną to nie i ja nie.

D – Przyniosłeś dezodorant?

L – Oczywiście. DEZYNFEKUJE

M – Starczy już. Teraz nie ma czym oddychać.

D – Ja mogę kazać jeszcze...

M – Nie, nie. Teraz dobrze.

D – Nie ma sprawy. Czy na pewno dobrze?

Z1 – Wspaniale. Dlaczego pana sanatorium przybrało imię Einsteina?

M – Żartowaliśmy, że pewnie z tej prostej przyczyny, że jest względnie tanio.

D – To też, ale głównym celem jest dbałość o poczucie pełnego szczęścia podczas pobytu i zapewniam, że udaje to się w 100 procentach.

M1 – Czy to znaczy, że gdy złamię nogę to będę szczęśliwa?

D – POKAZUJE KURACJUSZA NA PODWÓRZU – Widzi pani tę osobę? Ósmy rok już tu jest. W pierwszym złamała rękę. Wzbudziła wtedy takie współczucie, że miała wokół siebie co najmniej siedem osób. Ona była szczęśliwa, oni też, bo czuli się potrzebni. Nawiązały się bardzo silne więzi przyjaźni. Dwa lata temu próbowała ponownie złamać rękę, bez rezultatu.

M – Jak pan na to zareagował?

D – Jest dojrzałą kobietą. Chciała tego, proszę bardzo.

Z1 – Czy mógłby pan nas już zostawić samych?

D – Naturalnie, jak takie jest życzenie pani.

DYREKTOR WYCHODZI

M – Kici, kici, kici, kici. ZALOTNIE WOKÓŁ Z1

Z1 – Miał, miał, miał. RACZEJ OBOJĘTNIE

ZALOTY OPARTE NA TAŃCU TWÓRCZYM

M – Teraz czy za trzy sekundy?

Z1 – Teraz... się zastanowię.

M – Minęły trzy sekundy.

SKACZĄ NA ŁÓŻKO I Z1 KRZYCZY, W ŁÓŻKU JEST PRZYSTOJNY KOCHANEK (OBCISŁA PIŻAMA)

M – Kim pan jest?

K – Jestem z obsługi.

Z1 – Z obsługi hotelowej?

K – Tak. Na wszelki wypadek czekam w pogotowiu, czy ktoś mnie nie... no... będzie potrzebował.

M – Won! Albo nie. DZWONI DO DYREKTORA – Proszę tu przyjść natychmiast!

M – Na co pan liczył?

K – No, na zaproszenie.

M – Kompletny idiotyzm.

K – Może dla pana. Mogę pana zapewnić, że jestem wypraszany tylko w czterech wypadkach na dziesięć, a taka reakcja zdarza się raz na dziesięć.

WCHODZI DYREKTOR

D – Pan mnie wyzwał?

M – Owszem! Co to jest?

D – Kto to jest, raczej.

M – Kto to jest?

K – Już panu mówiłem.

M – Nie pana pytam!

D – Cóż. Łatwiej się domyślić, ale skoro pan chce to wytłumaczę. To jest pracownik, który może umilić pobyt w naszym sanatorium.

M – Jak pan może tak pomyśleć?

D – Czy przeszkadza to panu?

M – Tak.

D – A pani?

Z1 – Nie, właściwie nie.

M – Jak to nie?

Z1 – Przecież nic nam nie zrobił.

D – Możemy polecić państwu jeszcze jedną osobę z obsługi, płci żeńskiej.

WCHODZI ŻONA DYREKTORA – Z, STARSZA I BRZYDKA

Z – Dobry wieczór.

M – Ta stara to może chyba służyć za tajną wysłanniczkę kościoła, jako żywa ilustracja stresu wiążącego się z seksem. Już wolałbym tego pana.

K – Hę?

D – To moja żona.

M – Witam uniżenie. Czy wie pani, że w opinii naukowców stres wpływa pozytywnie na życie seksualne?

Z – Chyba orangutanów.

WCHODZI KOCHANKA – KO, BARDZO ŁADNA

KO – Panie dyrektorze, czy pan mnie wzywał?

D – Tak, państwo mieli zdecydować.

Z1 – Nie, dziękuję.

M – No, myślę, że można się zastanowić.

Z – Może pan wybierać.

M – Proszę pani, proszę nas nie brać na litość. Przecież z panią się nie zmieścimy, z całym szacunkiem, nie mówiąc o wytrzymałości tych oto sprężyn.

Z – Może być dostawka.

ŻONA SIĘ KŁADZIE Z KOCHANKIEM NA ŁÓŻKU

M – Proszę wyjść! Wszyscy! I to zaraz. DO Z1 – Ty nie.

D – Czy przynieść coś na uspokojenie?

M – Nie przynieść, tylko wynieść. I nie co, ale się.

WSZYSCY WYCHODZĄ

Z1 – Już mi przeszło.

M – W momencie, gdy ten przystojniaczek wyszedł.

Z1 – A ty nie goniłeś wzrokiem tego cukiereczka: Panie dyrektorze, pan mnie wzywał?

M – Może zastosujemy opcję zerową.

SPRAWDZA ŁÓŻKO, CZY JEST PUSTE, POTEM STAJE NA JEGO ŚRODKU I MÓWI DO Z1

M – Pragnę cię. Czemu nie przychodzisz drżąca i gorąca. Pragnę cię. Czekam. Dlaczego nie biegniesz, spocona i rozmodlona. Wypełnij mój uścisk. Czemu jesteś banalna i odpowiedzialna?

Z1 SZTUCZNIE – Ach tak się boję, że seks zabije nasze uczucie.

M – Przybądź z korytarzy niebios!

WCHODZI OPIEKUN KORYTARZY SANATORYJNYCH

M – Co to jest? Kim pan jest?

O – Jestem opiekunem korytarzy sanatoryjnych. Reaguję na każdy szept, czy słowo naszego gościa. Pan wzywał mnie.

Z1 – Czy pan wie, co to poezja?

O – Naturalnie. Należałem do kółka recytatorskiego.

M – Tak więc korytarze niebios to była zwykła, a raczej niezwykła poezja. Do tego moja.

O – Bardzo zwykła, wręcz banalna, ale fakt, że mnie pan wzywał: przybądź z korytarzy.

M – Wyjść i zamknąć drzwi kretynie!

O – Wychodzę, ale drzwi nie zamknę, bo u nas się ich nie zamyka.

M – Dyrektorze! WCHODZI DYREKTOR

M – Czy może mi pan wytłumaczyć jeszcze kilka spraw?

D – Proszę.

M – Co to za przybłęda chodzi po budynku?

D – To opiekun korytarzy sanatoryjnych.

M – Nie wystarczy telefon?

D – Nie. Ludzie boją się telefonować. Czasem życzenia wyrażają szeptem. Tylko on jest w stanie to wychwycić. Niektórzy goście całą noc spędzają przy drzwiach. Wiedzą, że on tam jest. Mówią mu najintymniejsze rzeczy, a on słucha. Często śpi na wycieraczce, byle klient był zadowolony. Był przypadek, że on i pewna starsza dama spali razem przy drzwiach, trzymając się tylko czubkami palców w szparze między ziemią i dołem drzwi. Rano rozstali się nie oglądając nawet swych twarzy. To on jest zawsze pierwszy w pokoju, po zasłabnięciu gościa, on powstrzymuje rękę samobójcy, on niepostrzeżenie poda szklankę toniku z ginem, on reaguje na polecenie klienta.

M – Dlaczego tu nie ma klucza do drzwi?

D – Uważamy, że pełnię szczęścia można osiągnąć tylko przy jawności życia osobistego. Każdy ma dom, tam się może zamykać, ryglować i odizolowywać. U nas nie. Każdy czuje się panem u siebie, ale ma tę pewność, że zawsze ktoś pomoże. Jesteśmy jedną, wielką rodziną, otwartą na przyjaciół.

M – To znaczy, że zawsze ktoś może wejść do pokoju?

D – Nie, od tego jest właśnie opiekun korytarzy sanatoryjnych. On pilnuje, by nie przeszkadzać. Pan go pewnie wzywał.

M – Nie. Tylko on to tak zrozumiał.

D – Sam pan widzi.

Z1 – Czy gdy zawołam nieopatrznie ratunku w przypływie gwałtownej ekstazy, to on wejdzie?

O – Proszę się zdać na moją inteligencję.

D – Naturalnie mogę ukarać mego pracownika.

M – Dobrze by było.

O WYCHODZI I SŁYCHAĆ KRZYK

Z1 – Co mu się dzieje?

D – Został ukarany, moja żona go bije po stopach. Takie stare przyzwyczajenia.

Z1 – Ależ niech pan każe przestać. On niczego złego nie zrobił.

D KRZYCZY – Starczy! Chwileczkę już się pogubiłem. Najpierw państwo mnie wołają, by pozbyć się naszego opiekuna, robię to, potem zgodnie z życzeniem wymierzam mu sprawiedliwość, a teraz pani mi mówi, że on nic nie zrobił. Nic nie rozumiem. Chcę państwu zapewnić jak najlepszy pobyt u nas. Spełniam wszelkie zachcianki, nawet każę bić mojego najlepszego pracownika, a tu znów niezadowolenie? To czego u licha państwo chcą?

O WCHODZI – Czy mam być dalej bity?

D – Państwo decydują.

M – No, nie. Nie! Już nie. Chwilkę, niech ochłonę. Ten pan popełnił pewne wykroczenie, nie uznał naszego prawa do prywatności, a jesteśmy w końcu gośćmi. Żądaliśmy ukarania go w formie adekwatnej do winy: upomnienia, pozbawienia premii czy przeprosin. Bicie jest karą zbyt surową, dlatego rezygnujemy z niej i puszczamy w niepamięć naszej skargi. Tak kochanie?

D DO O – Udzielam ci upomnienia.

M – Niech będzie. Teraz pragniemy tylko samotności we dwoje.

DYREKTOR I OPIEKUN WYCHODZĄ

M – Napiłbym się czegoś.

Z1 – Gin z tonikiem?

M – Tak. Aż się boję zadzwonić. Co oni znów wymyślą?

L PUKA DO DRZWI – Dwa razy gin z tym... tonikiem. Wejść czy wsunąć pod drzwiami.

M – Wsunąć.

OTWIERAJĄ SIĘ DWIE KLAPKI W DRZWIACH. DOLNĄ ZOSTAJĄ WSUNIĘTE DRINKI, GÓRNĄ WRZUCONY JEST LÓD, KTÓRY NIESTETY NIE WPADA DO SZKLANEK. LOKAJ WCHODZI DRZWIAMI, BIERZE Z PODŁOGI LÓD I WRZUCA GO DO SZKLANEK

L – Chyba nigdy się nie nauczę.

M – Wzywamy dyrektora?

Z1 – Lepiej nie. Daj, sprawdzę, czy tam coś nie pływa.

M – Ciekawe jak podadzą obiad?

PIJĄ DRINKA, WCHODZI OPIEKUN

O – Czy państwo chcą poważnie wypić ten alkohol z tymi brudnymi kostkami lodu? Czy państwo nie rozróżniają już normalności od absurdu? Nasz lokaj jest nowym pracownikiem, popełnia głupstwa.

WCHODZI LOKAJ

L – Jak się podobał żart? Wiecie, czasem się znajdzie cymbał i to wypije. Ubaw mamy w kuchni cały wieczór.

WYCHODZI ZE ŚMIECHEM

Z1 – Powoli zatracam różnicę między normalnością i absurdem. Wypiłabym tego drinka do końca.

O – Trafiła pani w samo sedno. Jak pani widzi wszelkie fakty, w zależności od tego, z której się na nie spojrzy strony, mogą być interpretowane w sposób sprzeczny. Wypicie alkoholu w stanie depresji czy podczas nałogu jest stanem wyższej konieczności, niezależnym od okoliczności, estetyki picia, czy jakości pitego trunku.

M – Wszystko jest sprawą względną.

Z1 – Szczęście jest względne.

O – Popatrzmy na mnie. Jestem tutaj z państwem. Z jednej strony moja obecność was męczy (miała być szalona noc), z drugiej jesteście zadowoleni, bo wyjaśniłem wam tajemnicę naszego sanatorium. Dowiedzieliście się, albo uświadomiliście sobie pewne mechanizmy obowiązujące w naszym życiu. Czyli mamy zagadkę. Czy fakt mojej bytności tutaj, w tej chwili, wspomaga wasze poczucie szczęścia czy nie?

M – Chyba tak. Natomiast, gdy pan wyjdzie, to może jeszcze dopełnimy to szczęście.

Z1 – Nie bądź taki monotematyczny. Szalona noc, to może była raz, albo dwa. Teraz to może być szalony jeden raz, z naciskiem na jeden raz. Ale, ale, weźmy teraz pana pod lupę. Co by pan chciał teraz robić?

O – O, tak odruchowo, to kochać się z panią. Jednak mając świadomość faktów: mąż, utrata pracy, amoralność, HIV, tłuste włosy, odrzucam to.

M – Dziękuję za wspaniałomyślność.

O – Niech pan nie będzie obłudny. Ma pan piękną żonę, wiele młodsza i biorąc z nią ślub musiał pan sobie zdawać sprawę z tego, że każdy będzie ją pożerał wzrokiem. Kupił pan jej drogie szmaty. Jest świetna. Reszta to sprawa sumienia, albo chęć imponowania: Jaką mam świetną żonę, albo głupota: Pasujemy do siebie.

M – Właściwie powinienem dać panu w gębę.

O – Dlaczego, przecież...

M – Wiem, że pan zaraz to obróci do góry nogami i każe mi jeszcze podziękować za taką obrazę.

Z1 – A jeśli to zwykła miłość? ŻONA PRZYTULA SIĘ DO MĘŻA

O UŚMIECHA SIĘ – Mówiąc prawdę, zabezpieczamy się przed powodowaniem nieszczęść, bo w odruchu może ktoś mnie uderzyć, a nawet zabić. Miłość. Każdy człowiek widząc was pomyśli, że łączą was pieniądze. Wiecie o tym. Są pewne stereotypy zachowań. Gdyby ta miłość istniała, powinniście wyprzedzać to myślenie, co przyszłoby wam łatwo. Przytulić się. Nie ubierać się prowokacyjnie. Pozostawić trochę miłości w spojrzeniu. Wyrzucić mnie. Miłość przemawia sama, nie trzeba jej ciągnąć za uszy.

Z1 – Czy mówiąc to, myśli pan, że jesteśmy po pana słowach uszczęśliwieni?

O – Może nie teraz, ale gdyby zacząć od początku. Czy wasz dotyk was cieszy, czy to tylko propozycja?

M – Jakie atrakcje szykujecie na drugi dzień pobytu?

O – Wasz pobyt nie jest programowany. Myślę, że polubicie się z waszymi sąsiadami. Są już tu trzy dni i też mają wątpliwości.

Z1 – Gdzie mieszkają?

O – Pod osiemnastką.

Z1 – Idę ich zawołać.

O – Nie powinna pani. Już późno.

Z1 – Pan im to wytłumaczy, że powinni być szczęśliwi z budzenia w środku nocy?

ŻONA WYCHODZI PO SĄSIADÓW

M – Myśli pan, że ona mnie już nie kocha?

O – A pan ją?

M – Ja to uzależniam od niej.

O – A ona od pana.

M – Ale to ona musi zrobić pierwszy krok.

O – A może jednak pan?

WCHODZI ŻONA Z1, Z MĘŻEM M1 I JEGO ŻONĄ Z2 (ŻONA ZNACZNIE STARSZA OD MĘŻA)

M1 DO OPIEKUNA– Niech pan wyjdzie, bo zaraz pan palnie jakąś brednię do mnie typu: Ten (MÓWIMY O CESZE CHARAKTERYSTYCZNEJ DLA URODY M1) nos nie przekreśla pana na całe życie.

O WYCHODZĄC – Stać pana na młodszą.

Z2 – Dobranoc.

Z1 – Że też pani tak spokojnie to mówi.

Z2 – Jesteśmy małżeństwem z rozsądku i tu sobie to uświadomiliśmy.

M1 – Myślimy, że on to robi specjalnie, by wzmocnić nasze uczucie.

M – Czy nie macie zachwianej równowagi psychicznej?

Z2 – Ta świadomość, że nic nie jest złe, pomaga.

PRZEZ POKÓJ PRZECHODZI CHODZIARZ, CHARAKTERYSTYCZNYM KROKIEM

Z1 – A to kto?

M1 – On tylko chodzi i milczy.

M – Tak po pokojach chodzi?

M1 – Po pokoju, po korytarzach, po kuchni. Niegroźny.

M – Zawołam dyrektora, niech go weźmie.

M1 – Zaraz. Wyjdź! Stój! Ukłoń się. WYKONUJE POLECENIA

Z1 – Przynajmniej słucha.

Z2 – Dyrektor przeprasza za niego, uważa, że każdy powinien się poświęcić dla osoby niepełnosprawnej. Tu dyrektor robi wyjątek. Chodziarz jest uciążliwy, ale tolerując go, ludzie mogą się pocieszyć, że pomagają innym. On tu robi za spokój sumienia. Można go nawet uderzyć.

Z1 – Uderzyć?

M1 – By odreagować.

M – Już idź. CHODZIARZ WYCHODZI

M – Też mieliście takie przygody jak my? Facet w łóżku.

M1 – U nas była dziewczyna.

Z2 – Ten młody przyszedł potem.

Z1 – A co wam podano pod drzwiami?

M1 – Kanapkę. Dołem kromkę z masłem, górą: szynkę, pomidor i pieprz.

Z1 – Nam gin z tonikiem.

M – Znaczy nie są rutynowi.

Z2 – Oni chyba wierzą w to co robią.

Z1 – Ale nie może być tak, że wszelkie nasze poczynania mogą być bezsensowne tylko dlatego, że można na nie spojrzeć z innej strony. A wartości? Obsługa!

WCHODZI CHODZIARZ I OPIEKUN

M1 DO CH – Ty nie. DO O – A ty siadaj. Są w życiu uczucia, których pragniemy. Uznane za najbardziej pożądane. Czy mamy do nich dążyć? Choćby patriotyzm.

O – Bezsens. Jaki jest wybór między prymitywnym rodakiem i mądrym cudzoziemcem?

Z1 – A uczciwość?

O – O ile wiem Robin Hood czy Janosik cieszy się ciągłą popularnością. Być uczciwym wobec dzieci i nie mówić, że małżeństwo tatusia i mamusi jest nieudane, czy trwać w nim dla ich dobra? I co, jak się podoba to pytanie? Latorośle zakodują pewne krzywe wzorce, że rodzice się nie całują, nie ma czułej oprawy ich małżeństwa, które z natury nie jest twórcze. Małżeństwo toczy się według schematów: odżywianie, wydalanie, oddychanie i rozmnażanie. Jakieś tam rozrywki w tle. Prosta wegetacja na poziomie organizmu kilkukomórkowego.

Z1 – A posiadanie dzieci?

O – Niech pani nie żartuje. Dziecko to mały potwór. To pewien obowiązek, a to zaprzeczenie wolności. Musisz zacząć dbać o niego, zapewnić mu byt, zostaje się wciągniętym w mechanizmy życia społecznego. Jeśli to odrzucisz, a o tym marzysz, to znów wyrzuty sumienia.

Z1 – Dobra. Rozumiem. A miłość?

O – Miłość? To rezygnacja z własnego ja. To wieczny wybór między tym, co ja chcę, a co ona chce. Efekt jest taki, wciąż szukacie kompromisów, które podtapiają tę miłość.

M – Niech już lepiej pan wyjdzie. O WYCHODZI

Z2 – Rozmową nic nie wskóramy.

M – Trzeba działać. Wiem, zażyczę sobie nocy z żoną dyrektora.

M1 – To już przerabialiśmy pierwszego dnia, tak, dla żartu. Zaproponowałem małe tete a tete z dyrektorową.

Z2 – Wiesz, że jak to zaproponowałeś na jej twarzy pojawił się błysk nadziei.

M1 – Dyrektor powiedział, że to zależy od żony. Pamiętasz ten jego nerwowy tik. Ona powiedziała, że wie, iż natura nie obdarzyła ją pięknem fizycznym i ta świadomość nie pozwala jej zgodzić się na to spotkanie. Zresztą wiedziała, że to wygłup.

Z2 – Mizdrzyłeś się do niej tak sztucznie, że każdy by się domyślił.

M1 – Ale potem powiedziałem, że skoro to sanatorium ma nas uszczęśliwić, to ja tego żądam.

M – I co?

M1 – Zrobiła test i go oblałem. Chwyciła mnie w ramiona i namiętnie, chyba, spojrzała na mnie. Nie umiałem powstrzymać się od śmiechu.

Z2 – Ryczałeś jak hipopotam. Biedna. Spąsowiała i wyszła. Dyrektor był wbrew pozorom zadowolony. Tak to wygląda, że on celowo wybrał taką żonę, by nie przechodzić takich rozmów, co jakiś czas.

M1 – Podobno to sanatorium kupione jest za jej pieniądze.

M – A gdyby tak ją naprawdę poderwać, nie tak na jedną noc i na niby. Rozbudzić w niej miłość, by uwierzyła w prawdziwą namiętność i pożądanie.

Z1 – Myślisz o sobie i o niej?

M – Wiesz, że zawsze byłem dobrym aktorem.

Z2 – Ciszej. POKAZUJE DRZWI

M1 – To ciekawe, właściwie dla takiego celu, by obalić teorię względności, mogę się poświęcić nawet ja.

Z2 – Widzę, że usprawiedliwiliście swoją zdradę dość szybko.

Z2 – Czy nie powinieneś się mnie spytać?

M – Jak myślisz? Zrobić to?

Z1 – To zbyt naiwne, musimy to przygotować wspólnie.

WCHODZI CHODZIARZ I PATRZY PRZEZ OKNO.

M1 – A może on, to podstawiona wtyczka?

PODCHODZI DO CHODZIARZA I CHWYTA GO ZA KOŁNIERZ I OBSZUKUJE GO

M1 – Nic tu nie ma.

CHODZIARZ CHODZI ZA M1

M1 – Czy on się nie zakochał?

WYRZUCAJĄ CHODZIARZA

M – Zrobimy tak.

Z2 MÓWI OFICJALNIE, BY USŁYSZAŁ OPIEKUN – Jutro jedziemy zwiedzać okolicę i przyjedziemy wieczorem. Będziemy zmęczeni i spragnieni. Teraz już nie czas na rozmowy. Jutro będzie nowy dzień, świeże pomysły i umysły.

M1 – To na razie. ŻEGNAJĄ SIĘ WYLEWNIE

Z1 – Nie sądziłam, że można odnieść tyle wrażeń w ciągu jednego wieczora.

M – I nocy. Jeszcze parę wrażeń przed nami.

Z1 – Czyżby?

M – Idziemy spać bez mycia.

*********************************

PO WEZWANIU DYREKTOROWA PRZYCHODZI DO ŻONY Z1

Z1 – Mam prośbę do pani.

Z – Tak?

Z1 – Tak mi trochę głupio.

Z – Proszę śmiało.

Z1 – Właściwie to chodzi o dwie sprawy. Pierwsza to mój mąż. Bardzo chciałby panią przeprosić za to wczorajsze powitanie. Byłby bardzo uszczęśliwiony, gdyby pani spędziła z nim chwilę przy herbatce. Wolałby być pani przyjacielem niż wrogiem.

Z – Co w związku z tym?

Z1 – On nie ma odwagi, ale zaprasza panią na chwilę rozmowy, może być i przy szampanie. Pani wybiera: kawiarnia czy pokój.

Z – Dobrze, a druga sprawa?

Z1 – To ja. Tak się ośmieliłam po tych dwóch dniach. Myślę, że nie będzie to nic złego, gdy spędzę wieczór z panem Piotrem.

Z – Tego spod osiemnastki?

Z1 – Tak sobie pomyślałam, gdyby się pani dobrze bawiła z moim mężem, tak z godzinę, można by połączyć oba te cele.

Z – Prostym językiem mówiąc, mam się dać przepraszać mężowi jak najdłużej, by pani mogła sobie pofiglować.

Z1 – Tak by to wyglądało.

Z MYŚLI – Dobrze. Proszę ostrzec męża, że nie dam się nabrać na tanie adoracje.

Z1 – Daleko mu do chamskich zachowań. To co się wydarzyło to efekt konkretnej sytuacji i szokiem jaki przeżył. Cóż dodatkowy mężczyzna w łóżku może wywołać zdziwienie.

Z – A co z żoną pana Piotra?

Z1 – Chcemy jej wsypać środki nasenne.

Z – To niebezpieczne.

Z1 – A pani mąż? Wszyscy by byli zajęci. Może jakiś flircik?

Z – To dobry pomysł.

Z1 – Już niech pani idzie. Słyszę męża. Proszę przyjść za pięć minut.

Z WYCHODZI, A ZA CHWILĘ WCHODZI M

Z1 – Wszystko załatwione. Aha, Basia będzie spędzać wieczór u dyrektora.

M – Dlaczego?

Z1 – Inaczej się nie dało. Będę czekać u Piotra.

M – Sama?

Z1 – Nie. Z chodziarzem i opiekunem.

M – Plan pamiętasz?

Z1 – Tak.

M – Kocham cię.

Z1 – Nie warto kochać, bo się zatraca własne ja.

Z1 WYCHODZI, Z WCHODZI

3 – 4 MINUTOWA SCENKA BEZ SŁÓW, JEDNOCZĄCA INTELEKTUALNIE DYREKTOROWĄ I MĘŻA, SCENKA OPRACOWANA CHOREOGRAFICZNIE W FORMIE TAŃCA TWÓRCZEGO. WRESZCIE Z I M SIADAJĄ OSOBNO W ZAMYŚLENIU, W TLE ZAPACH TRAWKI

Z – To było ukartowane?

M – Tak, miałam cię zdobyć, by u twojego męża wzbudzić zazdrość i sprawdzić co zrobicie?

Z – Potraktowałeś mnie jak przedmiot?

M – Powinnaś być szczęśliwa. Przedmiot nie cierpi, nie ma uczuć i jest wolny od myślenia.

Z – Czuję się fatalnie.

M – To sprawa względna, ciesz się, że jesteś zdrowa. Choćby.

Z – Powiedz mi tylko, czy ty też czujesz tę dziwną więź między nami? Ten dreszczyk emocji, to ciche MY, a nie jakieś JA I TY. Ten natłok myśli: Dlaczego nie poznaliśmy się wcześniej: usta, szept do szeptania,twoje biodra, rozsądek, sen ze splątanymi nogami i rękami, bukiet róż, nie patrz na inne kobiety, odejdź ale wróć, moja brzydota, bądź ślepy. Przytul mnie, odejdź, odejdź, odejdź, wróć.

M PRZYTULA DYREKTOROWĄ, M CHCE COŚ POWIEDZIEĆ, ALE Z ZATYKA MU USTA

M ODSUWAJĄC RĘKĘ – To wszystko rozgrywa się nieplanowo. Ja rzeczywiście odczuwam tę więź, to miało być inaczej. Moje małżeństwo to dobry interes. Towar pierwsza klasa. Dzięki niej załatwiłem kilka kontraktów. Już się zwróciła. Lecz właściwie przy niej czuję się kim innym. Gram rolę kochanka. Nawet jak mi się nie chce to ją adoruję. Po co? Tej więzi, o której mówiłaś już dawno nie ma.

Z – To rozegrajmy tę partię do końca. Brnijmy dalej. Sprawdźmy naszych współmałżonków. Sprawdźmy się sami.

SŁYSZĄ GŁOSY ŻONY Z2 I DYREKTORA, Z I M BIORĄ TRAWKĘ I WCHODZĄ POD PRZEŚCIERADŁO Z SZAMPANEM I TAM PIJĄ GO, PRZEŚCIERADŁO PRZYJMUJE RÓŻNE KSZTAŁTY. PRZYJMUJĄ RÓŻNE POZY I ODGADUJĄ JAKIE

M – Ale nie oszukuj. Zamknij oczy.

Z – Dotknij ich, są zamknięte jak u kreta.

M – Zgadnij co ja robię?

Z – Przede wszystkim, wkładasz mi łokieć w brzuch.

M – To jest brzuch?

Z – Ja w takiej pozycji trzymam hemoroida w oparach kory dębowej.

M – Ale siedzę bardziej szczelnie.

Z – W młodości tak zdarzało mi się siadać.

M – Ko, ko, ko, ko.

Z – Wysiadujesz jajka. Teraz ja.

M – Śpisz.

Z – Z otwartymi oczami?

M – Są otwarte?

Z – Ała, wybijesz mi oko.

M – O, przepraszam, coś tu było mokro, nie przypuszczałem, że to oko.

Z – No dalej.

M – To taka pozycja prowokacyjna. Czyżby to było to?

Z – Co?

M – Przeciskasz się przez przejście w jaskini?

Z – Coś bardziej przyziemnego.

M – Przyjemnego powiadasz.

Z – Nie...

M – Cicho! Przeszkadzasz mi w skupieniu.

Z – Weź już te ręce z moich kolan.

M – Z kolan?

Z – A z czego?

M – A, to ty tak leżysz. Leżysz na katafalku.

Z – Nie wiem, jak tam się leży. Dotknij mej twarzy i ust.

M – Zaraz, tu leżysz prosto, jak na katafalku, strasznie ci coś pulsuje na szyi. Usta czegoś szukają. Gwizdka! Sędzia piłkarski na katafalku.

Z – Długo będziesz tak ględził? Pocałuj mnie wreszcie.

CAŁUJĄ SIĘ, NAGLE KTOŚ ICH ODKRYWA, TO DYREKTOR

Z – Ach tyle światła. Patrz kochanie, to chyba raj.

M – Chyba za dużo wzięliśmy tego zielska, nic nie widzę.

D – Konstancjo! Co robisz nieszczęsna.

Z – Wiesz słyszę głos. Chyba to z zaświatów głos tego bałwana, mojego męża. Wiesz jakiego on ma nieforemnego?

D – Konstancjo! M PONOWNIE PRZYKRYWA SIĘ Z DYREKTOROWĄ PRZEŚCIERADŁEM

Z – Walery! Jak ty jesteś też w tym raju, to zjemy stąd wszystkie jabłka, byle stąd uciec.

D – Opamiętaj się.

Z – Opamiętanie to brak wolności. Teraz ja zrobię łabędzia, a ty MÓWI DO M zrób sępa. Skoczysz na mnie i potraktujesz jak padlinę.

Z2 – Niech pan zawoła jego żonę, będzie wesoło.

WCHODZI OPIEKUN, Z2 PRZYTULA SIĘ DO DYREKTORA

D – Idź pod osiemnastkę i przyprowadź ich tutaj.

O – Zgodnie z życzeniem. Czy zmusić ich do szczęścia?

D – Odsuń się! Natychmiast i kategorycznie.

Z2 – Och, mój mały tygrysek jest zły. Zjedz mnie, małą mysz.

D – Powinnaś pracować w zoo.

Z2 – Pracowałam.

D – Dyrektor panią wyrzucił?

Z2 – Nie. Zwierzęta.

D – Idiotka.

Z2 – Niech pan zgadnie, kto mnie wyrzucił z domu, myślących inaczej?

D – Pewnie pacjenci.

Z2 – Nie dyrektor. Nie jest pan ciekawy dlaczego?

D – Nie.

Z2 – A ja panu i tak powiem. Bo się we mnie zakochał. Miał swoje zasady i ich przestrzegał. Mówił, że miłość jest prymitywna.

D – Ciekawe jak wyglądała scena pożegnania?

Z2 – Pokażę. Ja będę nim. Wziął mą twarz w dłonie i powiedział: Wiem, że życie z tobą byłoby czymś nieobliczalnym, niczym nieograniczona eksplozja działania, lecz wtedy moja praca byłaby jakże nudna. Me najciekawsze, kliniczne przypadki byłyby przy tobie jak katar przy zapaleniu płuc. Żegnaj.

M2 CAŁUJE DYREKTORA, WCHODZĄ Z1 I M1

M1 DO D – Niezła jest, nie?

D – Pańska żona zachowuje się skandalicznie.

M1 – Wiem. Uwielbiam to. Zresztą ja sam mogę się zachowywać podobnie.

M1 CAŁUJE W DŁOŃ Z1

D – Dom wariatów.

M1 – Niech pan na to spojrzy z innej strony.

WCHODZI CHODZIARZ I KŁANIA SIĘ WSZYSTKIM PAROM

D – Jedynie ty tutaj pasujesz.

CHODZIARZ LEKKO KOPIE DYREKTORA

D DO Z1 – Czy pani nie wie, gdzie jest pański mąż?

Z1 – Naturalnie, że wiem. Jest w kawiarni na dole, tam miał przepraszać pańską żonę.

DYREKTOR ODKRYWA PRZEŚCIERADŁO, WIDAĆ M I Z

Z1 – Dlaczego pan jest taki wzburzony. To przyjemny widok: dwoje ludzi w odpowiednim wieku, widzę też błysk szczęścia w ich oczach. Nie jest pan szczęśliwy?

D – Ale alkohol, narkotyki.

Z1 – Czego się nie robi dla szczęścia swego i osoby nim obdarowywanej.

D – Konstancjo! Zachowuj się godnie. Komedia skończona.

Z – To ty jesteś skończony. Tam, gdzie zaczyna się miłość, kończy się godność – to twoje słowa.

D – Konstancjo! Ta starsza dama z pokoju 25 chciała z tobą rozmawiać, nie możesz jej zawieść.

Z – Tak, dziś miałyśmy mówić o powołaniach kapłańskich. Możesz jej przekazać, że zostałam kapłankę miłości.

M1 – Czy mogę się dołączyć?

Z – Odejdź młody człowieku, jesteś zbyt przystojny. Wywołujesz kompleks niższości u nas.

M – U mnie trochę mniejszy.

Z – Precz ze szczegółami.

D WYBUCHA ŚMIECHEM – Wiem! To było ukartowane. Te przeprosiny, wizyta u mnie, to próba odegrania się. Konstancjo, oni cię, nas, wykorzystali.

Z2 – Czyżby pan się denerwował? Przecież wszyscy są zadowoleni. Myślę, że pan łatwo poświęci swoje szczęście dla naszego.

D – Tak, ale to gra. Gra to zamierzona nieuczciwość. To zabójstwo teorii względności. W grze wszystko jest sztuczne: uczucia, pasje, nadzieje, nasz byt. Precz z grą. Precz z udawaniem. Nie możemy z życia robić sztuki, bo zatracimy instynkt samozachowawczy. Jeśli będziemy prowadzić taką grę w życiu, w którym dzieci dwunastoletnie będą pełnoletnie, do czego dojdzie? Do degradacji ludzkości. Dlaczego? Bo banda zidiociałych psychologów wymyśliła sobie taką grę.

Z2 – Pan się boi eksperymentów?

D – Można to nazwać baniem, bo boję się gry, która może spowodować zniszczenie myślenia ostrożnego. Zostało ustalone przez wieki. Tata z mamą mają żyć razem i nie mogą być dziećmi.

Z2 – Lepiej jest teraz? Mąż – pan i władca, nieomylny. Żona (jeśli nie przejmie roli męża) opiekunka ogniska domowego. Dziecko – wiecznie niedouczony, bezrozumny człowieczek, którego trzeba prowadzić za łapkę. Czy to nie jest gra?

D – Nie. Jeśli pani tak dobrze jest zorientowana w grze, to czemu sama pani nie ma dzieci? Nic, tylko wprowadzać w życie swoje piękne teorie.

Z2 – Jest pan obrzydliwy.

D – Dzięki temu pani młody mąż jest ideałem i wybaczy mu pani każdy flirt.

M1 – Zamknij się pan już! Dałbym ci w gębę, ale nikomu by to nie poprawiło przyjemności. Moja żona była...

Z2 – Proszę nie mów już nic.

M1 – Wykorzystywana seksualnie przez tatuśka. Wysterylizowała się.

Z2 – Ojciec mnie przekonywał, że on miał w sobie diabła i uciekał do piekła. Myślałam, że to jego zabawa, aż przeczytałam Dekameron. To nie było takie śmieszne. Ten diabeł był prawdziwy, szatan perfidny i rzeczywisty, a piekło to mam w sobie na całe życia. A co na to ta pana relatywność prawdy?

D – Policja. Więzienie. Przestępstwo ukarane.

Z2 – Tatuś był policjantem wysokiej rangi. W domu było nas troje, same dziewczyny. Wymogłam, by robił to tylko ze mną.

D – I właśnie, popełniła pani błąd. Jak wyszła pani z domu, to pewnie...

Z2 – Próbował dotykać Hanię, następnego dnia miał wypadek samochodowy.

D – Czyli sprawiedliwość zatriumfowała.

Z2 – Zatriumfowało przestępstwo.

D – Z tego wynika, że czasem przestępstwo jest pożądane

WSZYSCY PATRZĄ NA DYREKTORA Z POLITOWANIEM

Z1 DO M – Chodź, już starczy. Już nic nie musimy udowadniać. Jego inteligencja odpowiada urodzie jego żony.

Z – Czy ty kobietko chcesz być lepsza od niego? Ty myślisz, że nie chciałabym być ładniejsza? Myślisz, że oglądanie siebie w lustrze to przyjemność? Taka już jestem – genetycznie. Ty pusta, prymitywna żoneczko z zawodu. Moja matka waży 98 kg, bo jej matka ważyła tyle samo. Czy mam nienawidzić rodziców, bo spłodzili mnie grubą? Cóż oni mogli na to poradzić? Miałam siostrę, próbowała się odchudzać od szesnastego roku życia. Chciała być zgrabna, bo naoglądała się kolorowych czasopism, filmów ze zgrabnymi aktorkami. Gdy patrzyła na modelki, to aż piszczała z radości. Tymczasem jej nogi zaczęły się pokrywać szczeciną (to po dziadku), tyłek rósł w poprzek (matka), uda grubiały (babcia), a ciało stało się zbite i mięsiste (tata w młodości). Nienaturalnie zaczęła się pocić. Twarz miała nawet ładną, piersi jak na złość jej nie rosły. Jej chód przypominał człapanie kaczki. Zaczęto ją w szkole przezywać KOŁYSKA. To przeważyło, w wyrazie twarzy pojawił się strach, niepewność i brak akceptacji. Uczepiła się tego jak ostatniej deski ratunku – głodzić się. Owoce, woda, suchary, owoce, woda, suchary. Efekty? Była coraz słabsza. Wielki tyłek został – przecież nie odchudzi się kości. A uczyć się trzeba, więc co robić, by nie zasnąć? Amfetamina. Tylko na jutrzejszy sprawdzian, a, i na Andrzejki, bo w końcu nie zasnę na imprezie. Jutro spotkanie z Jurkiem – muszę się pobudzić, przecież nie zemdleję przy nim. Potem wystarczało, by się zdenerwowała na kota, bo nie chciał się do niej tulić; bo przegrała w brydża... Trumnę miała i tak dość dużą.

Z1 – Przepraszam, nie wiedziałam, że to taki...

Z – Czy ktoś wymaga od ciebie myślenia?

WCHODZI CHODZIARZ, KŁADZIE GŁOWĘ NA KOLANACH DYREKTOROWEJ

Z – On nie musi myśleć, on czuje, gdy jestem smutna. Przychodzi i tak leży. Tam jest wielkie serce, biedne serce schowane za tą niewydarzoną maską. Gdyby on umiał mówić. Może kiedyś zacznie? Nie będę grać innej niż jestem. Dlatego sanatorium Alberta jest moim życiem. Tu chcę wykrzyczeć do każdego, by cieszył się życiem. Jesteś zdrowy – wspaniale, jesteś chory – inni cierpią bardziej, cierpisz – masz bliskich, masz dzieci – świat jest lepszy. Życie jest cudowne, nie zaprzepaść tego.

M1 – Jeszcze przed chwilą idiotyczność tego miejsca była oczywista. Teraz każde inne miejsce takie jest.

Z1 DO M – Chodź, idziemy.

M – Idź sama.

Z1 – Skończ już, możemy przerwać tę farsę?

M – Konstancjo, mogę cię prosić do tańca?

Z – Oczywiście.

TANIEC Z PODUSZKĄ, DUŻĄ I MAŁĄ, DYREKTOROWEJ I M, PO CHWILI DOŁĄCZA SIĘ M1 I Z1, POTEM D I Z2

D – Rozumiem, że państwo rezygnują z naszych usług.

M – My rezygnujemy z pana usług, a nie z sanatorium.

D – To jest niemożliwe.

Z – To jest jak najbardziej możliwe. Jak wiesz, kupiliśmy ten budynek, za moje pieniądze. A ślub? Sam mówiłeś, że nie potrzebujesz pieczątki w postaci małżeństwa.

D – Moich pieniędzy też tu jest trochę.

Z – Obdarowywanie bliźnich to powołanie. Czym jest przy tym magia szeleszczących papierków.

DYREKTOR PODCHODZI DO DYREKTOROWEJ, MIĘDZY NIMI STAJE CHODZIARZ

D – Odejdź, nawet jej nie dotknę.

CHODZIARZ IDZIE PO OPIEKUNA

D – Powinniśmy porozmawiać.

Z – Na pewnym etapie, słowa nic nie znaczą, to nowe doświadczenie.

WCHODZI OPIEKUN

O – Mogę panu przedstawić co najmniej dziesięć powodów zadowolenia z tej sytuacji, i tak: pieniądze pana były brudne, stać pana na lepszą partię, wreszcie będzie się można oficjalnie spotykać z Joanną, wygra teza: pieniądze to nie wszystko.

D – Zamknij się!

O – Rozwód to jest wolność, a o nią walczyli ludzie przez stulecie. To nowa rzeczywistość, to fundament do budowania nowej jakości życia.

M1 – Do nowego małżeństwa.

O – Tak, do nowego, bo ważne by budować. To jest sensem i radością naszego istnienia.

D – Zamknij się wreszcie. Konstancjo, proszę.

Z – Tak?

D – Czy myślisz o mnie źle?

Z – Nie, pobłądziłeś. Nie jesteś zły.

D – Pobłądziłem. A ty?

Z – Też, razem z tobą.

Z2 – Chwileczkę. Proszę się nie obwiniać. Spędzanie czasu tutaj jest jednak przyjemnością. Każdy z nas uświadomił sobie kilka spraw.

M1 – Też myślisz, że powinniśmy się rozstać?

Z2 – Tak będzie lepiej dla ciebie, ja sobie poradzę.

M1 – Wiesz, że cię kocham.

Z2 – Szanujesz i jeszcze pragniesz. To wszystko.

M1 – To nie wystarczy na miłość?

M1 I Z2 PRZYTULAJĄ SIĘ I ZOSTAJĄ W CZUŁEJ POZIE

ZI – Nas to chyba nie dotyczy?

M – Dostaniesz ¼ wszystkiego. Wiesz, że to dużo.

Z1 – Przecież nie chcę tych twoich pieniędzy, chcę tylko godnie żyć. Za kogo ty mnie masz? Za zdobywczynię posagów? Nie jestem instrumentem. Jestem kobietą, może trochę próżną, ale uczciwą.

M – Przepraszam.

PRZYTULAJĄ SIĘ NIEEROTYCZNIE

O – Czy to znaczy, że nie będę miał pracy?

D – A co chciałabyś robić?

O – Nie wyobrażam sobie innego zajęcia. Ja kocham być Opiekunem Sanatoryjnych Korytarzy.

D – Wytłumacz sobie, że naprawdę będziesz szczęśliwy jak stąd odejdziesz.

O – Pan wie, że mogę to zrobić, lecz dziś dowiedziałem się czegoś nowego. Cała ta teoria nie jest nic warta, gdy żyje się świadomie. Ja z całym przekonaniem kocham ten zawód. Nie uświadamiałem sobie tego, bo wszystko wokół jest takie przypadkowe. Przypadkowe małżeństwa, przypadkowe dzieci (bo robione dla zasady), przypadkowa praca, przypadkowe rozrywki, przypadkowy każdy dzień. Dlatego każdy szybko akceptował regulamin sanatorium, bo dlaczego nie? Lecz ja tu pracuję świadomie...

Z – Nawet jak się bito?

O – Tak. Swoją drogą miałem układ z lokajem, by robił to lekko. Teraz mi każecie robić coś innego. To tak, jakby od dziś musiał chodzić tyłem.

Z – Nie musimy zamykać sanatorium.

O – Niech pani tego nie robi.

Z – Zawołaj Katarzynę i Feliksa.

WCHODZĄ KOCHANEK I KOCHANKA

KO – Słucham pana?

K – Pani nas wołała?

D – Nie musicie tu pracować.

K – Co do pani Anny chciałabym zdecydowanie powiedzieć, że jej wymagania są tak wysokie, że nie sposób jej zaspokoić, dlatego w czasie jej pobytu proszę o zmiennika.

Z – Nie o to chodzi. Chcemy zamknąć sanatorium.

KO ZE ŚMIECHEM – Czyżby się pani przejęła tym księdzem, któremu wczoraj weszłam pod kołdrę i zaczął krzyczeć: Zamknę tę jaskinię rozpusty. Potem poszedł do nie go Feliks i już zamówił następną wizytę.

D – Rozstaję się z żoną.

K – Dawno powinniście to zrobić. Pan nie musi już zdradzać pani dyrektorowej, a pani nie musi się wstydzić tych jednoaktówek.

D – Jakich jednoaktówek?

KO – Pana żona pisze sztuki. W wolnych chwilach je czytamy i wystawiamy. Tak dla siebie, dla przyjemności.

D – Kto wy?

KO – Pana żona, opiekun, ja, Feliks i lokaj.

Z – Wiecie, zróbmy tę ostatnią, albo nie.

O – Pani dyrektor, to wielka przyjemność dla nas. Prosimy.

KO – Krainę czystych pojęć, to jest świetne.

Z – Dobrze, ja czytam. Już? Uwaga! Gdzie lokaj?

L – Jestem.

WCHODZI CHODZIARZ I PATRZY

Z – Dawno, dawno temu był kraj, a raczej kraina nazywana Krainą czystych pojęć. Ludzie żyli tam szczęśliwie. Warunki bytu były tam prymitywne, jak to w dalekiej przeszłości, ale na twarzach ludzi widać było codziennie uśmiech, radość, łzy i smutek. Wszystko w czystej postaci: czas był czasem, masa masą, a energia energią. Gdy ona chciała sukienkę to prosiła.

ETIUDA Z SUKIENKĄ, GRA KOCHANEK I KOCHANKA

Gdy on chciał jeść, to żądał.

ETIUDA Z JEDZENIEM, GRA KOCHANEK I KOCHANKA

Gdy oboje chcieli coś od siebie, to proponowali

ETIUDA Z PROPONOWANIEM, GRA KOCHANEK I KOCHANKA

Gdy ktoś umarł to płakali.

ETIUDA Z PŁACZEM, GRA KOCHANEK I KOCHANKA

Gdy się ktoś rodził, to się cieszyli.

ETIUDA Z NOWYM DZIECKIEM, GRA KOCHANEK I KOCHANKA

Gdy ktoś wpadał w złość, to krzyczeli.

ETIUDA Z KRZYKIEM, GRA KOCHANEK I KOCHANKA

Lecz niestety pewnego dnia, pojawił się on – Bardzo Wykształcony Człowiek. Jako człowiek wykształcony i wybitny, nie mógł patrzeć na prostotę czynności ludzkich i prymitywizmie ich myślenia. Postanowił ich uczyć, najpierw kultury, potem napełniać ich umysł wiedzą.

Jak prosić o sukienkę.

ETIUDA Z SUKIENKĄ, GRA KOCHANEK I KOCHANKA

Jak żądać jedzenia.

ETIUDA Z JEDZENIEM, GRA KOCHANEK I KOCHANKA

Jak z sobą rozmawiać w sprawach spornych.

ETIUDA Z PROPONOWANIEM, GRA KOCHANEK I KOCHANKA

Jak płakać, gdy ktoś umarł.

ETIUDA Z PŁACZEM, GRA KOCHANEK I KOCHANKA

Jak się cieszyć, gdy ktoś się urodził.

ETIUDA Z NOWYM DZIECKIEM, GRA KOCHANEK I KOCHANKA

Jak walczyć ze złością.

ETIUDA Z KRZYKIEM, GRA KOCHANEK I KOCHANKA

CHODZIARZ CAŁY CZAS PRZESZKADZA W ETIUDACH

Na początku ludzie uczyli się z ciekawości, ale z czasem mieli już dość tej ciągłej nauki i wyrzucili swego nauczyciela. Niestety ta wiedza w nich została i zmieniła ich całkiem. Zapomnieli o starych czystych pojęciach, a nie chcieli nowych. One jednak żyły w nich, niezależnie od tego czy ich chcieli czy nie. Bali się prosić o sukienki, bali się rozmawiać, bali się płakać, bali się cieszyć, bali się złościć, bali się czegokolwiek proponować. Zaczęli żyć osobno.

CHODZIARZ STARA SIĘ POŁĄCZYĆ DŁONIE KOCHANKA I KOCHANKI

Z DO CHODZIARZA – Przestań, zostaw ich. DALEJ CZYTA – I od tego okresu, nie było wspólnych czystych pojęć, każdy miał je tylko dla siebie i inaczej je rozumiał. Kraina zginęła sama, bo ludzie pouciekali do innych plemion, gdzie jeszcze nie dotarł Bardzo Wykształcony Człowiek.

CHODZIARZ PODCHODZI DO DYREKTOROWEJ I KŁADZIE JEJ RĘKĘ NA SWOJEJ GŁOWIE

Z – Sanatorium będzie trwać. Zmienimy tylko patrona z Albert Einsteina na Tarzana.

WCHODZĄ NARZECZONA Y I NARZECZONY X

X – Dzień dobry. Jestem Jan Milewski. Czy jest tu jakiś dyrektor?

D – Tak, ale proszę rozmawiać z moją żoną.

Y – Czy tu odbywają się karne wykłady z fizyki?

Z – Nie. Zmieniliśmy nazwę na sanatorium Tarzana.

X – Też głupie. Miejmy nadzieję, że dalej będzie lepiej.

Z – Czy może pan powiedzieć swej dziewczynie: kocham cię.

X – Panie żartuje?

Z – A kocha ją pan?

X – Niby tak.

Y – Co znaczy niby?

X – No tak, znaczy tak.

Z – To niech pan jej to powie.

X – Tu? Przy tylu świadkach?

Y – Mi to nie przeszkadza.

X SZTUCZNIE – Kocham cię.

O – Niech pan to powie szczerze i z uczuciem, takie prosto z serca, z pominięciem myślenia, jak to zabrzmi.

X – Nie jestem aktorem.

O – Niech pan spróbuje.

X – No wiesz, to trudne, ale...

O – Już lepiej.

X – Izo. Kocham cię.

CAŁUJĄ SIĘ, OKLASKI

Y – Czemu tak rzadko mi to mówisz?

X – To takie sztuczne słowo.

Y – Nie. To naturalne słowo.

O – Zaprowadzę państwa do pokoju.

L – A ja zrobię koktajl z podwójnym lodem.

K – Gdyby państwo potrzebowali towarzystwa, proszę tylko powiedzieć.

KO – Może być i żeńskie towarzystwo.

K – Albo męsko – żeńskie.

WSZYSCY WYCHODZĄ, ZOSTAJE TYLKO M I DYREKTOROWA

M – Wiesz. Nie dam rady, nie mógłbym z tobą być całe życie.

Z – Nie liczyłam ana to. Zostańmy przyjaciółmi.

M – Bardzo chętnie.

Z – To taka wymówka.

M – Taka wymówka.

WYCHODZI M, CHODZIARZ KŁADZIE GŁOWĘ NA KOLANACH DYREKTOROWEJ

Z – Ja wiem, że tam jest wielkie serce, za tą głupią maską. Twoje spojrzenie mówi: Kocham cię. Kocham ponad wszystko. Tylko ty. Bez warunków wstępnych, ani ostatecznych. Chciałbyś ze mną spędzić tę noc? MÓWI CORAZ CISZEJ Tarzać się w pościeli. Szaleć i krzyczeć. I znowu szaleć i krzyczeć. A może krzyczeć i szaleć?

Czytany 6342 razy

Najnowsze od Grzegorz Noras

Więcej w tej kategorii: « Sandra Muszkieterowie po polsku »