wtorek, 24 wrzesień 2019 18:20

Aktor i poeta

Napisał
Oceń ten artykuł
(1 głos)
To mocno intelktualna rozmowa między aktorem i poetą. Dość trudna sprawa i należy to traktować jako wyzwanie. Takie rozmowy w niektórych środowiskach są dość popularne, ale dla innych może to być całkiem niezrozumiane. Ale od czego jest teatr? Żeby przybliżać i uzmysławiać pewne rozterki, ta dotyczy własności poezji: czy jest nim aktor czy poeta. Uważam, że to może być ciekawa. Tylko dla koneserów sztuki i intelektualistów.

AKTOR I POETA

AKTOR – Dzień dobry. Konstanty Ildefons Gałczyński. Żył prawie 49 lat, zabrakło mu półtora miesiąca. Z czego wynika fascynacja tym poetą? Może z tego, że jego poezja jest tak nieprzejrzysta. Możliwości jej interpretacji są nieograniczone. Praktycznie każdy wiersz trzeba przeczytać kilkakrotnie, by go zrozumieć. Prawie przy każdym człowiek nabawi się kompleksów. Padają jakieś nieznane nazwiska (zapewne popularne w jego czasach), na przykład: Prologus, Bujnicki, Nina Kok, Pigoń, Kiepura (ten akurat znany) czy Klaczko. Które z nich to nazwisko historyczne, a które nie? To częste używanie zagranicznych słów. To że Konstanty Ildefons Gałczyński znał kilka języków – wspaniale, ale czemu ja muszę je znać? Nieprzewidywalność poety. Często używa on słów nieprzystających do poezji. Na przykład w „Bajce o rybaku i rybce”

Nad brzegiem morza stała chatka,

śliczny biały domeczek.

W chatce mieszkali rybak i rybaczka

życie pędzili człowiecze.

On jej zastrzyki robił z morfiny

Ona była Kukluksklanka.

Pewnie kochankiem był tej dziewczyny,

pewnie to jego kochanka.

Podpłynęła Złota Rybka pod brzeg.

Pyta rybaka:

Jak się czujesz?

Niedobrze.

A czego ci brak nieboraczku?

Chciałbym mieć więcej dolarów w banczku.

Śmignęła rybka w wód obszary

i zaraz w banku pomnożyły się dolary.

Siedzi rybak

liczy złoto

lecz jeszcze jakieś

go myśli gniotą

niby, że niezły czas

tylko za mało tych baz.

Czytamy i nie wiemy o co chodzi. Co za bazy u licha? Może jestem jakiś niedouczony. Psia kość, cholerni intelektualiści wprowadzają człowieka w kompleksy. Dopiero dalsza część wiersza nam coś wyjaśnia.

Podpłynęła Złota Rybka pod brzeg.

Pyta rybaka:

Jak się czujesz?

Niedobrze.

Jak to? Masz napalm, dolary i gazy?

Ba, ale bazy, bazy.

Dała rybka nura na morskie dno.

Rybak patrzy: już bazy są,

ponad bazami bombowce warczą

a baz, a baz jak barszczu.

Ze szczęścia brak rybakowi tchu

rybce powiada: Thank you.

Siedzi rybak, te bazy lustruje

lecz coś go jeszcze truje

niby to wesół, niby się śmieje

lecz w oczach ma jakąś ideję.

Podpłynęła Złota Rybka pod brzeg

pyta rybaka:

Jak się czujesz?

Niedobrze.

A co ci to po głowie lata?

Chcę zostać cesarzem świata.

Wyszła rybka

z wody szafirowej

Dała rybka w łeb

rybakowi.

A te bazy

I te dolary

Okazały się

do gitary.

Teraz już wszystko wiadomo. Ale ten pierwszy moment, to takie wewnętrzne spłoszenie się. O jakie bazy chodzi? Baseballowe, transportowe, tajemne miejsca spotkań z kochanką, a może bazy potrawowe na przykład: „na bazie kapusty i ziemniaków”. Czy to tylko gra słów na bazie – na gazie. Pełen chaos w głowie. Ale zacznijmy już tę poezję. Chciałem może przybliżyć jego rodzinę. Wiersz

Portret ojca artysty

Ojciec lubił lenistwo. Całymi dniami
widziałeś pasibrzucha, jak się bawił z psami.

To zagwiżdże, to muchę zdusi pod Obrazem
i marsz w gąszcz pod oknami do czytania gazet.

Najchętniej lubił czytać o mordach. Im więcej
przelał jaki wisielec rzewnej krwi dziewczęcej,

im zabawniej nakrajał do walizki głowę,
tym piękniej się paliły oczy szmaragdowe,

tym cudowniej blask oczu i grał, i się mienił,
w promieniach źrenic ojciec siedział jak w zieleni.

Zaś drugą pasję ojca stanowiły słoje
różnych kształtów i barwy, którymi pokoje

przewiewne swego domu zastawiał do góry,
a w słojach najdziwniejsze stały konfitury.

z róży bułgarskiej, z motyla, z ostu, z berberysa
i z truskawki zrywanej podczas półksiężyca,

gdy wiatr z południa wieje, z trześni, zdry i barły -
szukaj tych słów w słownikach, bo dawno umarły,

a słowa jesień mają tak jak ludzka dusza -
mówi Horacjusz. Ojciec lubił Horacjusza.

Miał także ulubione okno. W oknie swojem,
gdy się wieczór położył na wszystko spokojem,

świeciła pełnia, lekkie cienie dom zaległy
i tylko mały świerszczyk ćwierkał w szparze cegły,

ojciec łeb w okno wstawiał i z lubością dyszał
jak wielkie psisko z góry świętego Bernarda.

Byłem wtedy nie większy od pszczoły. Gdy w dymach
zmierzchu ujrzałem w oknie łeb ojca-olbrzyma,

strach i śmiech wstrząsały, bo krzywa szlafmyca
ciągnie - myślałem - ojca prosto do księżyca.
RECYTACJA NOSTALGICZNA

POETA – Przepraszam, ja jestem też poetą, nie tak wielkim naturalnie jak mistrz Ildefons, ale dlaczego pan ten wiersz mówił tak?

A – Bo tak to czuję.

P – Niemniej jakim prawem pan, właśnie pan, a raczej aktor ma prawo wskazywać nam, jaki był ojciec Gałczyńskiego? Przecież z tego wiersza nic nie wynika. Ojciec mógł być zarówno miłym człowiekiem (z małymi dziwactwami, a kto ich nie ma) jak i draniem, którego Konstanty nienawidził. Przecież gdyby się oni nie lubili (a chyba tak było), to jakże krzywdząca była pana interpretacja. Może Gałczyński chciał pokazać małość tego człowieka, a pan z tego robi tęsknotę za domem rodzinnym. Jakim prawem tak się dzieje?

A – Prawem artysty.

P ŚMIECH – Artysta może wszystko? Artysta może wykrzywiać historię? Nie wystarcza, ze robią to historycy, a przede wszystkim politycy? My też to mamy robić?

A – To do licha róbcie aneks do każdego wiersza o sposobie interpretacji, o tle historycznym, parę słów o każdej postaci, o stopniu trzeźwości podczas pisania, o tym czy powstał on dla przyjemności, dla pieniędzy czy z braku lepszego zajęcia. Będzie uczciwie, choć nudno. Może napiszecie o przecinkach (których teraz z wygodnictwa chyba, się pozbywacie), o tonacji, o prędkości wypowiadanych słów i o stopniu zaangażowania mierzonej ogólną ilością wyrzuconej z siebie śliny i wydalonego potu: „wiersz należy powiedzieć przy 8 PŚ (ośmiu PotoŚlinach). Tak?

P – Czy możliwa jest dyskusja przy w takiej atmosferze? Nie chcę tu pana uczyć czegokolwiek, chcę by pan spojrzał szerzej na aspekt pisania wierszy. Jest oczywiste, że pisze się po to, by wiersze były czytane. Czytane. Poezja to modlitwa duszy. Słowo to narzędzie, tylko narzędzie. Dla kogoś innego tym jest nuta i dłonie. Konkretne słowo to tylko nieporadny rąbek myśli, uczucia, który z braku lepszego środka jest rzucony na papier. Na przykład „miłość” to beznadziejne słowo: miłość WYMAWIA JE KILKA RAZY Przeżył pan miłość?

A – Prywatnie, czy jako aktor?

P – Wy aktorzy macie już zakodowane myślenie. Nawet tam, gdzie nie jest potrzebne. Miłość. Czy ma być ona sugestywna, erotyczna, prymitywna, z wywalonym ozorem, czy może uduchowiona, bogobojna czy idiotyczna typu „miłość orgazmatyczna przesiąknięta grzechem cudzołóstwa po wyleczenie z kompleksu Elektry”. Czysta miłość, czyste pure. Wy już nie znacie tego, zapomnieliście.

A – Niech pan zajrzy do słownika, ile jest odmian miłości, my musimy umieć zagrać każdą.

P – Wciąż to samo. Chcę panu uświadomić, ze słowo jest niedoskonałe, by wyrazić pewne stany człowieka. To uczucie to najlepszy przykład. Jak można ten ogromny konglomerat sprzecznych stanów pomieścić w jednym słowie? Nie da się. Stworzyć z tego wiersz? Proszę. Zaręczam, że będzie to przydługawe, co spowoduje, że nie odda tego uczucia w tej chwili (za pomocą jednego słowa). Bo jak opisać stan łaskotania w mózgu, skurczu narządów płciowych, rozluźnienia jednych mięśni i spięcia innych, świadomości istnienia skóry, która domaga się pieszczot, ale boi się niedelikatności, przytkania i rozrywania gardła. Miłość to stan do opisu dla lekarza. A swoją drogą jak ktoś mówi „rura mnie pali przy tobie” to znaczy „kocham”?

A – Czy pan nie zabrnął za daleko w tym rozkładzie na części pierwsze tej miłości?

P – Nie. My poeci jesteśmy wolni, możemy wchodzić swobodnie do naszej wyobraźni. Wy jesteście ograniczeni rolą. To tak, jakby mieć związane nogi. Niby wszystkie zmysły są aktywne, a wędrówka utrudniona, albo nawet niemożliwa.

A – Nachwalił się już pan. Proszę dać mi możliwość dalszego spotkania z widzami.

P – Za chwilę. Najpierw muszę panu wytłumaczyć kilka spraw dotyczących pisania wierszy.

Po pierwsze wiele utworów pisze się dla pieniędzy. Ten pana Gałczyński napisał „Ukochany kraj”. Co w tym tekściku głębokiego? To coś zupełnie odstaje od jego twórczości, ale jest, zostało napisane. I teraz pan bierze tę pioseneczkę, bo jak wiadomo Sygietyński napisał do tego melodię, i myśli pan o interpretacji. Czy to może żart poety, czy głęboka ironia, a może fascynacja komunizmem, albo utwór najważniejszy dla jego zrozumienia świata? A tu pieniążki, money, money, money. Zero przesłania. Błysk twórczy chwili: zachwyt herbatą, wypad do knajpy, noc w burdelu. Wtedy może tego nie było, ale jakieś prywatne spotkanie z kobietami. Siła pożądania była tak wielka, że napisałby wszystko.

Po drugie – utwór pisany dla własnej przyjemności. Najlepiej sprawdza się to przy pisaniu fraszek. No, nie jestem kimś bardzo znanym, ale takie na przykład.

Zboczenie

Co we mnie siedzi za cholera,

że zawsze ciebie wybieram.

Reproduktor

Jego pieczątka

to dzieciątka

Dom rozpusty

Do woli

swawoli

Erotoman

Duże gadanie

na temat PANIE

Pomyśli ktoś: „ten lubi te sprawy”, ten ma poczucie humory. Nieprawda. To taka przyjemność kojarzenia słów. Radość życia, chęć tworzenia i nic więcej. Żadnej głębi.

A – Zaraz pan mnie przekona, że wiersze nie mogą być czytane publicznie, bo może to się stać profanacją poezji. Czy pan myślał o tym, by spróbować przybliżyć swą twórczość ludziom prostym i niezainteresowanych nią bezpośrednio? 80% ludzi, jak nie więcej, nie czyta poezji, nie bierze książki do rąk. Beze mnie, bez nas nikt by się nie zajmował tak przestarzałym środkiem wyrazu artystycznego jak poezja. Niech pan zorganizuje bezpłatne spotkania z poetą i seans filmowy. Zobaczymy, gdzie więcej przyjdzie ludzi.

To my przekładamy ten wasz uduchowiony stan na bezpośrednie uczucie. List. Piszemy list. Piszemy: „Droga, kochana Jolu”. Piszemy zwyczajnie „droga, kochana jolu”, a nie (nawet przy ogromnym uczuciu: „DROGA, KOCHANA JOLU”. To my nadajemy tym słowom tło uczuciowe. Dalej piszemy: „Wujek Damian zmarł po wielkich cierpieniach”. Palce są posłuszne, piszą. Ręka posuwa się, charakter pisma się zmienia: „Ciotkę Józkę wreszcie trafił szlag, tę starą cholerę. Niestety nie męczyła się długo”. I zaraz: „Basia ma córeczkę, śliczną, różowe pysio i pulchne stópki”. Atmosfera listu zmienia się co zdanie. Pisane to jest ot tak, po prostu. Przeczytać bezgłośnie można, nie ma problemu, lecz niech pan spróbuje to nagłośnić? Jak w momencie przemieścić się z cmentarza do izby porodowej nie wychodząc na idiotę. Nie ma bezpośredniej transmisji od słowa pisanego do mówionego, Potrzebny jest artysta. Kto? Aktor. Tylko on poradzi sobie z taki na przykład tekstem: „Kocham cię, każdym uzwojeniem mej mózgowej świadomości, kocham moim polem magnetycznym, kocham brzydotą i pięknem myśli, żyłami wychodzącym na wierzch mej szyi i potem mych pach”. Chyba poetą nie będę.

P – Nie radzę.

A – Ale jakoś próbuję uwiarygodnić ten marny tekst. Ale to: kocham moim polem magnetycznym” było dobre, nie?

P – Pomysł dobry, choć przypadkowy. Lepiej by było: „skoro me ciało nie może przeniknąć twego, niech nasze pola magnetyczne złączą się w szalonym spawie czułości”.

Tu poruszył pan przypadkowo następny problem – przypadkowość słów. Ludzie zastanawiając się jak on (poeta) znalazł tak wspaniałe słowo w tym miejscu. Co za wielka wyobraźnia! Ha, ha. Czasem i tak jest, ale jakże często nie ma się po prostu wyjścia. Do słowa „zupa” pasuje wiadomo co. Trzeba walczyć, bronić się od prostych rymów. A może w plemieniu nowogwinejskim rym do „zupy” to słowo „godny”. Wszyscy tam zupę kojarzą z godnością, a u nas? Taka jest struktura języka czasem i nic więcej. Często tylko fakt istnienia rymu (do niektórych słów pasują tylko dwa, trzy słowa), decyduje o formie i pięknie wiersza. Mamy na przykład dziewczę o imieniu Marta. Jak jest seksowna to jest „grzechu warta” lub „z czci odarta”, jak zła to „uparta”, przewrotna – „odwrócona karta”. Jak jednak pisać, gdy jest piękna i inteligentna, nie używając standardowych rymów? „Ma nosek jak narta”? Eeee „Idealna jak tafla nieba chmurą wytarta”. O, to może być. Ile pracy w to włożyłem. Właściwie to może dobrze, gdy rymowanie jest utrudnione, więcej głębi w przemyśleniach.

A – Panie poeto, co mnie obchodzą te rozważania. Dobry aktor poradzi sobie z każdą waszą grafomańską fantazją, spokojna głowa. Ileż to razy ratuje się tak ramotę czy amatorskie teksty, Może wypadałoby nam podziękować? Jakiś pomnik? Hę?

Pomnik Wdzięczności Aktorom za ratowanie honoru mieniących się poetami.

Wdzięczni poeci

Na wysokim postumencie, aby dzieci nie dopisywały przekleństw: „Poeci, piszcie pantomimą, nie trzeba będzie się tego uczyć na pamięć” lub „nie pojmę poety bez sety”.

P – Nie, niech się pan nie popisuje swoją prostotą myślenia. Mówiłem dopiero o dwóch rodzajach utworów: pierwszym pisanym dla zarobku, drugim pisanym dla samej przyjemności tworzenia. Dlaczego nie wtłacza się już od dziecka do głów ludzi, że tworzenie to naturalna, zakodowana w naturze ludzkiej przyjemność, którą trzeba rozwijać, a nie niszczyć?

Teraz trzeci typ utworów, pisanych dla siebie, albo o sobie. Coś się wydarzyło: zakochałem się, mam raka, powódź, wypadł mi ząb mądrości, żona nie ma orgazmu, mam dziecko i tak dalej. Chcę swą radość jakoś wyrazić. Robotnik wypije parę piw, pasjonat pójdzie na ryby, szewc zacznie kląć, kobieta pójdzie poplotkować. Ja tak nie potrafię, swoje uczucie przelewam na papier.

A – To przelać i spalić, nie dostaną się w niepowołane ręce. Jesteście jak panienka z dobrego domu: „Chciałabym, ale boję się, ale jednak chcę, tylko, że chcę, że chcę, że chcę, a może powinnam się bać, czemu się nie boję, widać nie chcę, kiedy jednak chcę”. Pogubiłem się, ale z wami tak jest: „Weźcie moją odę i powiedzcie ją pięknie. Nie da się? To prowincjonalizm, a nie profesjonalizm”.

P – Skąd w panu tyle ironii? Przecież ja pana nie prowokuję. Piszę coś intymnie, dla siebie, zapisuję chwilę szczerości. Mogę to dać komuś do potrzymania, do odgadnięcia, do wniknięcia, ale proszę to tak traktować. To nagroda. Nie starajcie się tego od razu zrozumieć, lecz przeniknąć w tej atmosferze. Przepuścicie to przez siebie i wtedy to odtwórzcie.

A – Znałem taką osobę. Pięknie mówiła o życiu, o wartościach, o człowieczeństwie. Wyszła za mąż za pieniądze, niemieckie. Gdybym miał ją przeniknąć, to musiałbym spłaszczyć każdy problem. Mówiła: „Sztuka jest jak drzewo słodkim okryta owocem”, a myślała: „Sztuka, to takie ekscytujące rozmawiać z artystą”. Mówiła:„Nie sądź ludzi po zachceniach, ale prawdy szukaj w czynie”, musiała myśleć: „Kochany, na mnie musisz zapracować”. Co to ona jeszcze mówiła? „O miłości! O jedyne słońce szczęścia w ludzkim niebie. Lepiej z tobą żyć godzinę, niż wieki bez ciebie”. Co to mogło być w jej głowie? „Jak pięknie się mówi o miłości, szkoda, że jest ona taka niepraktyczna”. Może mi Pan więc powie, czy mam wnikać do tego typu ludzi?

P – No cóż, nie da się ukryć, że pojawia się pewien problem, ale istnieje intuicja. Proszę zastosować swoje naturalne, artystyczne, przenikliwe poczucie piękna. To wystarczy. Myślę, że istnieje jakaś intelektualna, łatwo do pojęcia fala dobrego smaku. Są ludzie, którzy odbierają sztukę tylko na niej i jej poziom łatwo znajdują. Oczywiście fala nie oznacza, że istnieje skala wartości sztuki. Może być ona tak przeintelektualizowana, że mija się z tą falą. Często są to ciężkie utwory (w tym śmieszne, aż do bólu sztuki) i utwory najeżone rozmaitymi, niezrozumiałymi słowami i pojęciami języka naukowego. Dlatego szukajmy intuicyjnie tej fali, Wtedy, gdy zostanie ustanowiona harmonia twórcy, przekaziciela i widza, wszystko stanie się jasne. Wartość każdego współtworzącego widowisko zostanie obnażona.

A – Tak patrzę na pana i dochodzę do wniosku, ze to straszna kara, nie wiem czy boska, czy genetyczna ten intelektualizm. Ten bezmiar problemów tworzonych przez was jest tak przygnębiający, że zostają tylko dwa wyjścia: albo się powiesić, albo szukać nowego problemu, który rozwiąże tamten problem, by znów mieć dwa problemy i dwa wyjścia: albo się powiesić, albo znaleźć nowe rozwiązanie problemu, powstałe z rozterki nad poprzednim problemem, by się nie powiesić, I tu znów...

P – Nie chciałbym pana chwalić, ale jest pan w tej swojej zjadliwości bystry. Miewam takie stany pustki duchowej wynikającej ze zbyt intensywnego myślenia.

A – Ja to mam pustki w kieszeni.

P – To tu jesteśmy braćmi.

A – Szczerze mówiąc to (tak jak pan mówił o tych utworach za pieniądze), też robię pewne rzeczy za pieniądze. Nie mówiąc o chałturach.

P – Jak ja napiszę knota, to dotrze on do każdego odbiorcy, pan skompromituje się zaledwie przed setką widzów na konkretnym spektaklu.

A – To zniszczyć rękopis.

P – Mówię o pisaniu za pieniądze. Jest termin i trzeba wykonać zlecenie. Głowa pusta, pod przymusem pisanie jest koszmarne, Co wyjdzie to wyjdzie. To najczarniejsze chwile dla poety.

A – A pan myśli, że dla mnie to przyjemne? Artysta – aktor powinien występować rzadko, albo raczej rzadko. Czy można świeżo mówić role dziesiątki razy? To jak z mówieniem „kocham” swej kobiecie. Gdy to powtarza się się często brzmi to jak „lubię cię”. Człowiek boi się przed zbanalizowaniem pojęć. Kobiety chcą często to słyszeć, ale same tego nie mówią do znudzenia. Mężczyzna jako osobowość bardziej pragmatyczna w dociekaniach rozumie to i nie oczekuje werbalnego potwierdzenia uczucia. Wracając do nas. Jeśli poczuje się, że aktorstwo wypiera radość tworzenia, a raczej budowania roli, następuje najzwyklejsze zmęczenie materiału. Każdy artysta odczuwa radość kreowania roli. Niestety setny występ nie jest twórczy, tylko odtwórczy. To co zabija dobrą sztukę, to schematyzm życia: żarełko, próba, drugie śniadanko, szkoła, kanapka, występ, dopychanie żołądka, kupa iiii... żarełko, próba, drugie śniadanko, szkoła, siku... Gdzie aktor ma nabywać nowe doświadczenia życiowe? To właśnie bogactwo życia i własnych przeżyć stworzyło wielkiego twórcę: Londona, Conrada, Łomnickiego, Słowackiego i Prusa. Trudne życie, trudne lub urozmaicone, działa jak najlepszy środek pobudzający nas do działania. Z intensywniejszych przeżyć w ostatnich latach mogę wymienić: stres przed pójściem do dentysty i sprawdzenie poczty, czy jest jakieś wezwanie ze skarbowego. Tradycyjne ekstremalne przeżycia zapewnia też jazda polskimi drogami.

P – Tu chyba się różnimy. Życie poety nie jest monotonne. Czasem tęsknimy za nim (na zasadzie, mieć „spokojną głowę”, nic nie robić, tylko wejść we własny rytm życia), ale to krótkie chwile słabości. Dla poety pewne czasowe ograniczenia są czynnikiem inspirującym proces twórczy (jeśli termin jest zbyt bliski powstaje „efekt niemożności”, jeśli zbyt daleki „efekt wyluzowania”). Oba te efekty powodują, w pierwszym wypadku panikę, w drugim lekceważenie, co uniemożliwia pisanie. Ja na szczęście jestem samotnikiem i przywykłem do skromnego życia. Lecz być poetą i mieć rodzinę to piekielnie trudna sprawa.

A – Czy pan lubi śpiewać piosenki?

KROTKI WYSTĘP ARTYSTYCZNY

P – Chciałem pisać kiedyś teksty do kabaretu. Zabrakło mi odwagi, by to wysłać, mam tu taki mały tekst.

Dzień dobry. Przepraszam, że jestem taki nieśmiały, tak bardzo, za bardzo. Z tego powodu mówiąc o sobie nie używam nawet trudniejszych słów. Zamiast: „jestem taki unikatowy”, mówię: „nietypowy”; zamiast: „specjalista”, mówię: „znam się na tym”. W ankietach nawet mi trudno w rubryce pisać mężczyzna, wolę pan albo facet. Tak mnie wychowano. Zawsze mówili mi Józio, najpierw, bo byłem mały, potem, bo Józek nie brzmi zbyt ładnie. Zamiast „do jasnej cholery” mówię „do jasnej choinki”, a jak idę oddać stolec, to po prostu się czerwienię, o tak. Jak myję sobie części intymne to zamykam oczy, zresztą jak myję oczy, to też je zamykam. Pewnie się państwo dziwią dlaczego tu jestem? Tyle ludzi, a ja sam w snopie światła. Musiałem to zrobić. Przeczytałem ostatnio dramat „Cud nie mamy... przepraszam Cud mniemany czyli Krakowiacy i górale”. Dramaty tylko czytam, bo wstydzę się chodzić do teatru, bo nigdy nie wiem jak się tam ubrać. Tam właśnie padły słowa:

Gdzie o wszystkich idzie całość,

tam najpierwszą cnota: śmiałość”

Dlatego zdobyłem się na tę śmiałość i mówię wam: „bądźcie nieśmiali”. Świat wtedy będzie lepszy. Mecze piłkarskie: cisza, spokój, szalikami zasłaniamy twarze, by nie wydobywały się z ust brzydkie słowa. Piłkarzy stojących kulturalnie w murze uprzedzać będą przeciwnicy: „uważajcie, będę strzelał, zasłoń... twarz.”, „ Pozor, wlezem naklatkom (to w meczu z Czechami). A randki? Po dwudziestu pięciu latach narzeczeństwa (1. rok – oderwanie wzroku od ziemi podczas rozmów; 2. – oglądnięcie nóg partnerki do kolan; 3. – przyglądamy się kolorowi włosów, bo w 2. i 3. roku znajomości gwałtownie przerzucamy wzrok z kolan na włosy, bez zatrzymywania się po drodze; 4. – oczy, ale krótko i wreszcie po dziesięciu latach obejmujemy całość, by wreszcie móc się dotknąć paluszkami; 12. rok – trzymamy się pewnie za ręce; 13. – opanowujemy drżenie ciała i pocenie się rąk; 14. – niby przypadkiem, wchodząc równocześnie do drzwi, wasze ciała spotykają się na całej długości; 15. – pojawiają się zmazy nocne; 16. – zdejmujecie na plaży skarpetki; 17. – rozstajecie się, by odpokutować grzechy nieprzyzwoitego myślenia; 18. – postanawiacie zostać grzesznikami; 19. – pierwszy pocałunek; 20. – drugi pocałunek, już z języczkiem; 21 – dowiadujecie się, że bocian nie jest odpowiedzialny za przyrost naturalny ludzi; 22. – zostają zachwiane wasze podstawy wiedzy seksualnej, kapusta to wiadomość mało wiarygodna, mimo że potwierdzana przez źródła kościelne; 23. – dowiadujecie się, że to służy nie tylko do sikania; 24. – patrzycie, jak to robią motylki) bierzecie ślub, tylko ze względu na to, by zachować gatunek ludzki. Jakie to romantyczne? Nie zdążycie się nawet rozwieść? Ale najważniejsze jest to, że przy prawdziwej, powszechnej nieśmiałości nikt by nie mówił bez sensu. Nowy premier. Expose. Wychodzi. Wyjmuje kartkę. Rzecze: „Dzień dobry” i koniec. Brawa (nieśmiałe), aż przyjemnie patrzeć.

P – O, to jest pisane dla was, żeby nie było. Ten rodzaj twórczości możecie wypowiadać w sposób jaki tylko to wam się spodoba. Ten utwór to dla was wyzwanie, tu wkładacie swój geniusz aktorski. Jakże często zresztą wasza interpretacja jest ciekawsza od naszego pisarstwa.

A – Czy ja dobrze słyszę? „ Możecie łaskawie robić sobie co chcecie z pewnymi utworami”. Co za wspaniałomyślność? A może my chcemy czegoś autentycznego? Czegoś, co nas by dotyczyło, czegoś co by nas zmobilizowało do maksymalnego wysiłku? Zagrać coś o sobie, poprzez siebie. Nie dostrajać się do tej pana „fali dobrego smaku”, ale być już na niej, czekać tam, by tworzyć w pełnej zgodności: aktor i poeta, a nie poeta poprzez aktora, albo aktor poprzez poetę. Dlatego my tak pragniemy waszych tekstów. Tak jak podwładny ma chęć wykrzyczenia się na szefa, by sobie ulżyć, tak my mamy ochotę wykrzyczenia naszej twórczej wrażliwości. Wy dajecie słowa, my je ożywiamy. Piszecie „spojrzenie”, my je tworzymy. POKAZUJE KILKA RODZAJÓW SPOJRZEŃ, piszecie „nie wiem” POKAZ KILKU ROZTEREK, piszecie „tak” ZNOWU KILKA POTAKNIĘĆ. Oczywiście my to możemy nazwać. MÓWI KILKA RAZY SŁOWA: SPOJRZENIE, NIE WIEM, TAK. Dlatego powtarzam, jeśli nie chcecie, by jakieś dzieło wasze nie dostało się w niepowołane ręce, to go nie piszcie albo spalcie.

P – Nie zgadzam się. Możemy spisać protokół rozbieżności.

A – A czy pan lubi nasz hymn narodowy?

P – Owszem, lubię.

A – Dobrze, autor nieznany. Mówię o muzyce. A gdyby hymnem była piosenka Miłosza, na przykład

Moja Hanuś ukochana

będę jutro z rana,

na koniku w czarne łaty

przyjadę do chaty.

I co? Pasuje. Czy nasz hymn nie jest zawłaszczeniem czyjejś intymnej piosenki? A kto się tym przejmuje? Pan.

P – Znowu pan spłaszcza problem. Nic nie napisałem już od czterech miesięcy. Pustka, Ciągła walka z sobą. Napisać coś ponadczasowego, nieśmiertelnego. Znaleźć problem, opracować go perfekcyjnie, siedzieć godzinami w bibliotekach, rozmawiać z ludźmi. I pisać, i pisać i pisać. Czasem uzupełnić wiadomości i znów pisać. Egzystencjalizm cielesny i eksplozja wyobraźni, twórcze sprzężenie wszystkich zmysłów dla jednego celu – werbalnego ukazania własnego ja.

A – Nie rozumiem, co panu przeszkadza.

P – Wątpliwości, co krok wątpliwości: „Czy moje ja jest wystarczająco interesujące, czy poezja nie jest przestarzałą formą wypowiedzi, czy znajdę w sobie tyle sił, czy nie jestem jednak grafomanem, czy po wyrzuceniu tego wszystkiego z siebie nie stanę się twórczo pusty, czy warto zrezygnować na dwa lata (tylko tworzyć) z życia doczesnego, czy mógłbym, czy chciałbym, czy potrafiłbym, czy...czy...czy... Najgorsze jest to, że jak tego nie zrobię to się o tym nigdy nie przekonam. Jak mi nie wyjdzie, to co za wstyd. Ileż było na świece nieudanych poetów?

A – A wtedy ten utwór dałby pan nam – aktorom? Byłby pisany przez najintymniejsze uczucia pana. Czyli nie dla nas?

P – Tak. Pozwoliłbym go wam wystawić, ale po śmierci.

A – To ucieczka, to strach przed zmierzeniem się z opinią publiczną, albo raczej z sobą.

P – Może, ale ja nie lubię, gdy z mojej czułości robi się zniewieściałość, wątpliwości – ironię, radości – głupkowatość, a marzycielstwa – rozlazłość.

A – Cóż. Każdy ma ambicję, by stworzyć dzieło swojego życia. Mam wrażenie, że wyczerpałem wszystkie możliwości, by użyć mojej wyobraźni do kreowania ról, Teraz potrzebne są tylko nowe bodźce życiowe: śmierć, miłość, poznanie nieprzeciętnych ludzi, odkrywanie świata, poznanie na nowo siebie samego, dzieci, wnuki czy zmiany polityczne czy to pozytywne czy negatywne, Aktor czerpie wiedzę o postaciach z siebie, lecz najpierw musi poznać innych ludzi, by wiedział czego szukać. Dlatego tak ważne dla mnie jest szkolenie młodzieży, to dla mnie główne źródło wiedzy o człowieku. Do licha! Wiem pan, że jestem szczęśliwy?. Jak się łatwo o tym zapomina. Gdyby ten świat był trochę równiejszy, sprawiedliwszy, lepiej by nam się żyło. Te cholerne pieniądze. Taki komunizm to by była rewelacja: „każdemu według potrzeb”, Idę do sklepu:

JA – Kilogram cukru proszę. Czym dzisiaj płacę?

SPRZEDAWCA – Proszę trzy epigramaty Marcjalisa.

J – Jeszcze wczoraj wystarczyły dwie fraszki Sztaudyngera.

S – Podrożało.

J – W jednookiej Taidzie Kwintus się, niebożę,

Zakochał. Kto z nich dwojga - powiedz - widzi gorzej?

Majętną żonę, łukiem bawiąc się, wyprawił Na tamten świat. Zaiste, niegłupio się bawił.

Wszystkie swe przyjaciółki składa do mogiły,

ach, gdyby się tak z moją żoną polubiły.

S – Dziękuję, Pięknie. Zapraszam jutro.

A – Bardzo ciekawa jest idea komunizmu. Zakładała likwidację bogactwa, zapominając o tym, że będziemy żyć w slamsach. Idiotyczny idealizm. Dlatego nie ma chyba sensu czekać i próbować na tak wielkie natchnienie, by tworzyć dzieło przeogromne. Musimy robić to, co nam wydaje się ważne i potrafimy to robić, ciesząc się, gdy się wszystko uda. A nuż wyjdzie coś dużego?

P – Dzieło życia brzmi zbyt patetycznie. Napisałem kiedyś na studiach wiersz o miłości, jaką ta dziewczyna miała kształtną pupę. Byłem przesiąknięty chęcią spełnienia się przy niej. Ileż tam było kapiącego lizusostwa, niepotrzebnego słowotwórstwa, tkliwej bezradności. Okropne! Ten wiersz na pewno spaliłem, mam nadzieję, że ona też. I co? Wymyśliła, że ten wiedz to zaproszenie do seksu romantycznego, uduchowionego. A ja powiedziałem, że seks to utrwalacz, a nie zarodek miłości. Odeszła do kumpla, który seks traktował instrumentalnie, ale nie wdawał się w niebezpieczne rozmowy. A ja cierpiałem.

A – A została z tego tylko jej pupa.

P – Może miał powstać wiersz o jej pupie? Bałem się wtedy szczerości.

A – Czy to znaczy, że poeta i aktor muszą żyć skłóceni?

P – Konflikty są nieuniknione, ale to środek zastępczy. „Wieść życie inspirujące” to ideał naszego istnienia. Nasza dominująca siła związana z przetrwaniem to przyzwyczajenie. Ta nieprawdopodobnie negatywna cecha powoduje, że zwykłe szczęście (tak pożądane), staje się normą. Nieważne, że to szczęście malutkie, ledwie więcej niż zadowolenie. Jeśli ono jest normą, to czego w życiu szukamy? Chyba wielkiego NIEWIEM. Nie cieszy nas przeszłość, brak głodu, pokój na świecie, zdrowie, przyszłość, uśmiech i zdobycze techniki. Czekamy na NIEWIEM, a gdy ktoś osiągnie jakiś cel związany z nim, stwarza nowe NIEWIEM i tak w kółko. To powoduje, że jesteśmy tak zaborczy w życiu.. Ten mechanizm działa wśród ludzi z wyższym wykształceniem, bo wydaje im się, że są zdolni odkryć nowe NIEWIEM. Człowiek prosty nie zajmuje się takimi głupotami. Żyje z dnia na dzień. Indianie znad Amazonki pędzą życie szczęśliwe, bo są pewni, że potrzeby mają zaspokojone. „Wieść życie inspirujące”, bogate w przeróżne bodźce, to prowadzi do zwiększonej aktywności, pcha nas i świat do przodu. To totalna walki z przyzwyczajeniem.

A – W Polsce w 1989 roku nastała wolność (o jej odcieniach nie będę mówił). Czy to spowodowało zwiększoną aktywność wśród twórców? Ha, ha. Wręcz przeciwnie, raczej zastój. Potem powoli rozwijała się twórczość komercyjna, też obrzydlistwo. Artyści, mający coś do powiedzenia byli mało interesujący dla zdominowanego przez pieniądze świata biznesu.

P – Tak, ale aktywność ludzka jako taka wzrosła.

A – Aktywność, by zrobić następną produkcję o zabijaniu. By krew nie lała już się strumieniami, ale artystycznie. Na przykład kula przelatuje przez ciało kochanka, stojącego przy ścianie. On osuwa się, a na tapecie (śnieżnobiałej) i zostaje krew w kształcie serduszka. Ładnie? Albo taki tytuł „Strzelanina w szpitalu”. Zabójca strzela do lekarza, a ten mimo lejącej się krwi podłącza się do kroplówki i tamuje krwotok. Do tego wyciąga sobie kulę, która na szczęście utknęła w woreczku żółciowym. Bezbronny lekarz odzyskując tę kulę przerabia ją na mini-granat i w postaci czopka aplikuje go zabójcy, który zaplątał się w sznury z EKG. Wybuch. Na ścianach krew i... Brąz i czerwień. To byłaby produkcja. Pieniądze leją się strumieniami. A mówią „pecunia non olet”. Widać nie zawsze. Albo porwanie ulubionego chomika. Spazmy dziewczynki, bo jej ulubiony Pimpuś jest w rękach trzynastoletniego porywacza. Tatuś daje okup – trzy miliony dolarów. Bez policji, bez kamer. Podczas przekazywania okupu kot sąsiadów zabija Pimpusia. Nie ma krwi, tylko zimne futerko. Kot – główny przestępca, patrzy bezrozumnie na tę śmieszną mysz. Zabił dla zabawy, bo obżarty jest Whiskasem. Pieniądze wracają to tatusia dziewczynki, a on za tą sumę zakłada chomiczą farmę. Albo „Szybki Kazio” wsiada do swego super-nowego auto-czołgo-amfibio-komputera „Czad”. Poniedziałek 7.55. Wszystkie dzieci idą do szkoły. Czy zdąży, bo ma jeszcze trzy minuty, bo auto-czołgo-amfibio-komputera „Czad” zapala dwie minuty.

P – Proszę dać spokój.

A – Nie jest pan ciekawy tych czapeczek, ołówków, plecaczków porozrzucanych na jezdni?

P – Nie. Nie oglądam takich filmów.

A – Może czasem?

P – Może czasem.

A – No tak parę tygodniowo.

P – Najwyżej trzy. To też czegoś uczy. Czy wy aktorzy lubicie tak ironizować, czy pan to przypadek szczególny?

A – Może się taki stałem. Chyba tak się dzieje od pięciu lat. Zawiesiłem naukę aktorstwa w szkole. Brak czasu: żona, dzieci, pogoń za „minimum socjalnym”. To okropne pojęcie. Tak nieokreślone, że nieosiągalne. Najpierw trzeba osiągnąć „minimum socjalne” dla własnej przyzwoitości, potem „minimum bytowe” dla żony, potem „minimum ogólne” dla sąsiadów, dalej „minimum kompleksu potomstwa” dla dzieci i jeszcze „minimum kompleksu własnego” dla siebie. Wyliczać dalej? Tak pędzę z tymi minimami.

P – Niech pan wróci do nauki z młodzieżą.

A – Te upokorzenia. Zajęcia z trójką dzieci, bo ktoś nie mógł, bo musi się uczyć, bo komu potrzebne te zabawy. Te przelatujące przez ręce talenty, których nie sposób uratować. Ta walka o wiarę w siebie, której nie mają dzieci i młodzież akurat ma, ale nie tam, gdzie jest ona potrzebna. Co to ja jestem? Lekarzem ich osobowości, stymulatorem aktywności, uzdrowicielem wiary w siebie? Zbyt długo to robiłem, żeby sobie udowadniać, że jednak dam radę. Widziałem świetne mini-spektakle, naturalne uśmiechy, bogactwo wyobraźni dziecięcej, radosnej twórczości i poczucia satysfakcji, z tego co się zdziałało. Spektakle, gdy młodzież grała o sobie, przez siebie. Byłem szpikowany wiedzą o naturze ludzkiej, a jednak przeżywałem rozczarowania. Dzieci bez marzeń, albo z marzeniami rzeczowymi (rower, kład) a nie uczuciowymi. Stres spowodowany takim przedmiotem jak plastyka. Niesamowite! Opieka rodziców nad ciałem, tylko.

P – Niech pan wróci.

A – Muszę wrócić. Chyba pan mi w tym pomógł.

P – Bogactwo doświadczeń życiowych?

A – Tak. Chyba się stałem bez młodzieży i dzieci płytszy. Nie mam w sobie tego buntu. Teraz prowadzę bój z rodziną.

P – Coś, kosztem czegoś.

A – A pan, nie spotyka się z młodzieżą?

P – Takie spotkania. Wszyscy patrzą na mnie jak na bóstwo. Wciąż słyszę: „Witamy poetę. Cieszymy się. Jest pan wyjątkowy”. Nic nie dają te spędy. Wcześniej ułożone pytania. Marzę, by tak podszedł ktoś i spytał: „Wiesz pismaku, takich jak ty winno się wieszać. Słodkie słówka, robienie babom wody z mózgu. Ty przygłupie mający szóstkę z polskiego”. Wtedy móc go związać, by mi nie uciekł i zmierzyć się z nim na argumenty. Siłą. Ewentualnie zmusić do rozmowy. Przekonać takie ścierwo, że granie w piłkę to nie wszystko, co chłopak powinien umieć.

A – Hola, hola. Widzę, że też tu mamy do czynienia z agresją i cynizmem.

P – Jestem już pusty. Potrzebuję inspiracji.

A – Zapraszam pana...

P – Marek.

A – Zaproszę cię na spotkanie z młodzieżą i zadam takie druzgocące pytanie.

P – Jakie?

A – Czemu nie masz odwagi założyć rodziny?

P – Co to ma wspólnego z poezją?

A – Wszystko. Chcesz pytań, na które jesteś przygotowany. Odpowiedz na takie, których nie lubisz. W razie czego cię przywiążemy.

P – Proszę pana...

A – Jurek.

P – Mówiłem dlaczego nie mam rodziny. Poezja.

A – Jeśli sztuka to życie, to i poezja to życie. Rodzina zaś to przede wszystkim życie. Czyli twoja poezja jest bez życia. Czysty intelektualizm, okropne.

P – Nie wiem czy zrozumiałem...

A – Tego nikt nie zrozumiał.

P – Ale chyba czuję o co chodzi.

A – Zaproszę cię. Marzę, by młodzież miała kontakty z wieloma artystami. Jeśli jest grupa plastyczna to wara od niej aktorom, grupa teatralna: po co plastyk. Niech młodzież pozna bogactwo ludzkiej wyobraźni.

P – Artyści wszystkich profesji łączcie się.

A – Tak.

P – To ma być motto tej rozmowy?

A – Nie. Główne to praca nad sobą.

P – Taka banalna, wyświechtana praca nad sobą?

A – Tak, Zaszczepienie tego od pierwszych dni życia, bo tylko małe dzieci się tego uczy, potem o tym się zapomina w natłoku wiedzy tłoczonej do głowy.

P – A Gałczyński?

A – Dokończę. Konstanty Ildefons Gałczyński dużo pił. Mówią, że większość jego poezji powstałą w tym stanie. Czy to ważne? Ważne są efekty. Dla nas. Cierpienia jego bliskich zostawimy im samym. My jako miłośnicy jego sztuki mówimy mu tylko: „Dziękujemy”/

Czytany 6492 razy Ostatnio zmieniany wtorek, 24 wrzesień 2019 18:35

Najnowsze od Grzegorz Noras

Więcej w tej kategorii: List »